poniedziałek, 9 czerwca 2014

*****


Moja teściowa uwielbia się wtrącać. Musi wszystko wiedzieć, inaczej nikt nie zazna spokoju. Ani ona, ani tym bardziej ten, do którego życia ona musi wtrącić swoje trzy grosze. Ona jest najmądrzejsza, doświadczona, zna życie i wszystko wie, co i jak się robi. A my jesteśmy dzieci głupie. Urodziliśmy się wczoraj i całe szczęście, że ją mamy, bo bez niej nie umielibyśmy zrobić nic i w świecie byśmy się zgubili. Zatem musimy jeszcze być dozgonnie wdzięczni za to, co ona robi, choć tak na prawdę ze wszystkiego, czego w naszym życiu dotknie, wychodzi przeważnie katastrofa.

Musiałam sobie ponarzekać na teściową trochę ironicznie, bo gdybym chciała być bezpośrednia, musiałabym tu bluzgać i rzucać mięsem. Nie ukrywam - nie lubimy się z teściową i sytuacja nigdy się nie zmieni. Poniższy obrazek idealnie pokazuje, jak jest między nami.

                                

Jej syn to dziecko, który nawet żony porządnej nie umiał sobie znaleźć. Zamiast z odpowiednią kobietą u boku, ożenił się z głupią małpą, która przynosi wstyd i wszystkich oczy zwrócone są na nią. Nie dość, że obcokrajowiec, kaleczy bułgarski, ciąży nie umiała donieść do końca, a na koniec jeszcze się rozchorowała na raka! Hańba!

Miałam napisać o tym tylko 2 zdania, ale rozpędziłam się. Nie umiem spokojnie myśleć o naszych relacjach. Kiedyś opowiem wszystko dokładnie, o co się rozchodzi, ale póki co wróćmy do szpitala.

Oczywiście teściowa założyła, że ja pojęcia nie mam, jakie zasady panują w szpitalu. Być może faktycznie wtedy nie miałam. "Jeśli nie poskromisz sobie łask u dobrego lekarza, zapomnij o dobrej opiece lekarskiej. Nikt nawet nie będzie o tobie pamiętał i zwracał na ciebie uwagi. Żeby o ciebie dbano, musisz pochwalić się lekarzowi pełnym portfelem. Inaczej zapomnij, że będzie dobrze." W tym samym szpitalu, w którym leżałam na patologii ciąży, teściowa kilka lat temu miała ginekologiczną operację. Operował ją wtedy doktor A. W dniu, w którym przyjmowali mnie na oddział, spotkaliśmy się z doktorem A. - szanowany pan ginekolog z wieloletnim doświadczeniem. Od samego początku mi się nie spodobał. W oczach było widać, że z niego kawał gnidy. Ale przecież moje pierwsze wrażenie nie musi i nie powinno mieć nic wspólnego z doświadczeniem i umiejętnościami lekarza. Dajmy mu szansę. Zobaczmy, co ma do powiedzenia.

Powiedzieliśmy mu, że za chwilkę przyjmą mnie na oddział, że mam cystę około 15 cm, że jestem w 6. miesiącu ciąży i że mam tu leżeć aż do porodu. Doktor A. się oburzył. Ale jak to do porodu. Cystę trzeba usunąć. Zrobimy operację i wrócisz do domu, spokojnie donosisz ciążę do końca. Nawet urodzisz naturalnie i wszystko będzie normalnie.
Gadał, gadał, gadał i namieszał nam w głowie. Na koniec powiedział, że przyjdzie do mnie do sali jutro i porozmawiamy o szczegółach operacji. Teściowa wzięła go na bok.
- Panie doktorze, proszę mieć ją pod swoją opieką. Pan pamięta, że za dobrą opiekę lekarską my umiemy się odwdzięczyć.
Doktorkowi zaświeciły się oczy i gdyby przyszło mi narysować wtedy jego karykaturę, przedstawiałaby ona faceta w białym fartuchu z językiem na wierzchu, niemogącym powstrzymać ślinotoku na myśl o pieniądzach. W oczach narysowałabym mu dolary a rysunek podpisałabym "Money, money, money, must be funny."

Na drugi dzień doktor A. z samego rana pojawił się przy moim szpitalnym łóżku.
-Malwina, ale czy ty jesteś ubezpieczona? Musisz mieć ubezpieczenie, w przeciwnym wypadku ta operacja będzie kosztowała cię około 700 lv, później poród w szpitalu też około 400 lv, razem daje 1100 lv. Niedawno operowałem dziewczynę, która nie była ubezpieczona i szpital wystawił jej rachunek na 1500 lv. Jeśli natomiast zdążysz do operacji z dokumentami (miałam faktycznie problem z ubezpieczeniem ze względu na to, że jestem tu obcokrajowcem i dużo czasu zeszło nam ogarnięcie dokumentów.) to wtedy zapłacisz znacznie mniej. No, to mam nadzieję, że się zrozumieliśmy. Tu zostawiam ci kilka papierków, które musisz podpisać. Że wyrażasz zgodę na operację i że jesteś świadoma oddziaływania narkozy na organizm. Wkrótce uzgodnimy datę operacji. I wyszedł.

Czy doktor A. zbadał mnie, zanim zaczął snuć te fachowe rozważania?
Czy miał pojęcie o tym, jak ułożone jest dziecko?
Czy wiedział, gdzie znajduje się cysta i co ma operować?
Czy chociaż rzucił okiem na moją kartotekę?
Czy powiedział mi, że narkoza może zabić moje dziecko?
Czy poinformował mnie, co mi grozi?
Czy powiedział mi, że taka operacja może się skończyć tragicznie dla mojego dziecka?
Nie. W zamian za to przedstawił mi cennik niemalże wszystkich możliwych opcji! A ile, panie doktorze, musiałabym zapłacić za ewentualną śmierć mojego dziecka?

Stałam jak wryta. Nie wiedziałam, co mam robić. Możliwe niebezpieczeństwa jeszcze do mnie nie docierały. Właśnie ktoś usiłował zrobić mi wodę z mózgu. Mam się zgodzić na operację? Ale przecież profesor Pehlivanov mówił, że muszę zostać tu aż do porodu.
Na drugi dzień przyszła do mnie pielęgniarka i powiedziała - No kochana, podpisuj te dokumenty bo musimy mieć porządek w papierach.
Powiedziałam, że muszę to przemyśleć i po południu powiem, co zdecydowałam. Za kilka godzin wezwano mnie do gabinetu profesora Pehlivanova - tego mojego anioła stróża, który po raz drugi stanął w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze, by ocalić nam życie. Mi i Kalinie.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno?
Tak, pisałam już kiedyś, że profesor Pehlivanov nie znosi sprzeciwu i ja przy nim robię się o taka, taka, taka malutka.
- Malwina, dopóki ja rządzę tym oddziałem, ty nie będziesz miała operacji usunięcia cysty! To nie jest mała torbiel, jest ogromna. A ty nie jesteś na początku ciąży, a zbliżasz się do mety. Jeśli teraz usuniesz cystę, która ma 15 cm średnicy, najzwyczajniej w świecie zwolni się tam miejsce, które będzie chciała wypełnić macica z dzieckiem. Takie wędrówki macicy są absolutnie zabronione. Może to wywołać przedwczesny poród, a dla dziecka każdy jeden dzień w brzuchu mamy jest na wagę złota. Poza tym znieczulenie może mieć tragiczny wpływ na dziecko. Nigdy nie wchodzę w konflikty z doktorem A., ale tej operacji kategorycznie zabraniam i nie dopuszczę do niej. Jasne? Przetrzymamy cię tu, jak długo się da.
Taka, taka malutka wyszłam z gabinetu z podkulonym ogonem. Bogu dzięki za profesora Pehlivanova. Stał na straży mojego zdrowia i mojego spokoju. Z ulgą poszłam do mojej szpitalnej sali wierząc sobie dalej, że wszystko będzie dobrze.

Dziś wiem, dotarło do mnie, że byłam w fatalnej sytuacji i marne szanse były, żeby jakakolwiek decyzja przyniosła coś na prawdę dobrego. Ale nie ryzykowałam życia dziecka, a to już jest duże, wielkie dobro. Trudno, będę leżeć w szpitalu jeszcze dwa miesiące, czytać książki i wisieć na telefonie.

Od tego momentu stałam się przeźroczysta. Doktor A. zaczął kontemplować architekturę szpitalnych korytarzy zawieszając wzrok na suficie za każdym razem, gdy się z nim mijałam. Nie widział mnie, nie słyszał mojego "dzień dobry", nie zauważał w ogóle mojego istnienia.
A ja myślałam sobie ' Oh, dzięki kochana teściowo! Gdybyś się nie wtrącała, nie robiono by mi tu sieczki w głowie i od samego początku, do końca, byłoby tak, jak miało być. Jadę do szpitala na pobyt aż do porodu, a nie na operację i nie po to, by dokładać się do majątku doktora A. - idioty, kretyna i egoisty'.

Profesorowi Pehlivanovi nie obiecywaliśmy ani grosza i ani jednej na wierzbie gruszki. A mimo to spełnił się w swojej roli idealnie. Najlepiej. Uratował mnie wtedy z zagrożenia, jakie stanowił dla mnie jego kolega z pracy, jak również moja naiwność, a kilkanaście dni później swoimi rękami uratował mi życie.
Niewielu lekarzy zostanie tu przedstawionych z nazwiska. Nie potrzebuję nikogo oczerniać publicznie. Nie o to mi chodzi. Dlatego doktor A. jest przestawiony jako doktor A., nie zaś po nazwisku. Ale ci, którzy zasłużyli na chwałę, będą tu mieli wystawiony taki mały pomnik.
Profesor Pehlivanov uratował mi życie, powiem raz jeszcze. Profesor Pehlivanov jest moim aniołem stróżem.

25 komentarzy:

  1. Ach te teściowe ...
    Dobrze, że chociaż jeszcze istnieją lekarze bezinteresowni i dobrze wykonujący swoją pracę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ręce opadają, gdy czyta się o takich lekarzach jak doktor A. Za kasę wszystko by zrobił, choć moim zdaniem to w dużej mierze wina pacjentów, bo do tego dopuścili. Dobrze, że miałaś przy sobie Anioła Stróża w osobie zacnego profesora!
    Moja teściowa jest wspaniałą babką, o czym nieraz już pisałam. Nigdy nie traktowała mnie gorzej z powodu mojej narodowści. Mieszkamy daleko od siebie i cieszę się z tego, bo gdyby była bliżej, nie wiem, czy byłoby tak pięknie. A tak widzimy się raz, czy dwa razy w roku i wszyscy jesteśmy zadowoleni. Tak najlepiej:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Ci faaaajnie :)
      Sabino,a ile Twoja córeczka ma? Kiedy się urodziła?

      Usuń
  3. O masz, o teściowej się nie wypowiem, bo sama mam nerwa na moją...
    Ale co do lekarza. Uj złamany z niego! Tylko kasa w głowie, a dobro pacjenta w czterech :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie taką samą opinię mam na jego temat...

      Usuń
  4. Bo są lekarze z powołania i są gnidy, co to dorobić się chcą!
    U nas w PL nie wiele lepiej z służba zdrowia..
    A teściową się nie przejmuj!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dobrze, ze profesor byl na strazy. Nie chce myslec co by sie stalo gdybys zdecydowala sie na operacje. A gdzie twoje archiwum ? Chcialabym poczytac inne wpisy... a nie wiem gdzie ich szukac...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miniu archiwum jest po boku, ale chronologicznie poczytac można po kolei w zakladce "Jak uszczypnie będzie znak"
      Te posty zatytułowane są gwiazdkami:
      *
      **
      ***
      ****
      *****

      Usuń
    2. Zastąpiłam te gwiazdki tytułami rozdziałów.

      Usuń
  6. Takie czarne charaktery jak profesor A. zdarzaja sie wszedzie... A tesciowa, no coz nie zazdroszcze:/ Moja mieszka na innym kontynencie, i czesto trudno mi sie z nia dogadac, ale tylko i wylacznie przez bariere jezykowa;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja bym chciała wywieźć swoją na inny kontynent. Na Antarktydę najlepiej ;)

      Usuń
  7. Wiesz jak przeczytałam o tej Twojej teściowej od razu moja stanela mi w oczach, chyba możemy sobie przybic piatki bo moja jest podobna, a może jeszcze gorsza...oj Malwinka szkoda ze nie mieszkamy bliżej bo mialybysmy o czym pogadac ;-) O tym okropnym lekarzy nic nie napisze, wiemy jakie sa tu realia w BG, mój maz jest po transplantacji nerki i tez już wiele widziałam jezdzac z nim na kontrole. A Twój Aniol Stroz to jeden z tych lekarzy z powolania, na szczescie tacy się tez zdarzają:-) (Luiza)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luizo, my to się musimy spotkać koniecznie. Myślę, że miałybyśmy o czym pogadać ;)
      A powiedz, czy imię Twojej córeczki jest powiązane z imieniem teściowej? Pewnie wiesz, dlaczego pytam ;)

      Usuń
    2. Trafilas w sedno...ten obyczaj nas nie obchodzi ;-)

      Usuń
  8. Ojej, gratuluję Ci determinacji! I tego, jak potrafisz o swojej chorobie pisać! U Justyny na "mojej-emigracji" pięknie napisałaś, że jesteś taką Agatą Mróz ze szczęśliwym zakończeniem. Po Twoim stylu pisania widać, jak bardzo pozytywną osobą jesteś i jak dużo doświadczyłaś w swoim życiu ! Życzę Ci wszystkiego dobrego i uśmiechu każdego dnia ! :) Pozdrawiam serdecznie i przesyłam uściski z Norwegii, Pati.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Dzięki za miłe słowa ;)
      Ja Twojego bloga podglądam już od jakiegoś czasu ;)

      Usuń
  9. Mam na imię Małgosia. Trafiłam na ten blog przypadkowo, szukając informacji o Bułgarii. Tak poruszyła mnie Twoja historia, że postanowiłam napisać kilka słów. Mam wielki sentyment do Bułgarii. Pod koniec lat 80. pojechałam tam na wakacje (z kilkoma ciotkami). Poznałam wielką miłość od pierwszego wejrzenia, wzajemną, na całe życie, tak wtedy oboje myśleliśmy. Byliśmy na początku studiów, na utrzymaniu rodziców. Wtedy nie można było swobodnie podróżować, trzeba było mieć zaproszenie. Zapraszała osoba pracująca - rodzic. Od razu wysłałam takie zaproszenie, licząc że On przyjedzie na ferie. Okazało się, że nic z tego. Jego rodzice nie akceptowali tego związku (za daleko, to nie ma sensu, za wiele przeszkód, tego typu argumenty). Nie mógł mnie tez do siebie zaprosić, jego rodzice się nie zgadzali. Jak w XIX wieku. Studiował, więc był od nich zależny. Ja mogłam tam ponownie wyjechać na wczasy, ale moi rodzice mówili: nie. Mimo to nie traciliśmy nadziei - pisaliśmy listy przez 4 lata, nie widząc się ani razu i nie rozmawiając (nie mielismy telefonów, a do akademika w Sofii nie sposób się było dodzwonić). Tęskniłam i czekałam. Byliśmy bardzo zakochani, ale mieliśmy tylko zdjęcia, wspomnienia i te listy. Czas, odległość i niechęć jego rodziców działały na naszą niekorzyść. Prześladował nas pech. Do dziś myślę z żalem, że nie chcieli mnie nigdy poznać. Nie dali nam szansy. Miłość się rozwiała. Przez 20 lat nie miałam kontaktu z Moim Bułgarem. Próbowałam Go znaleźć przez internet, bez efektu. W tym czasie nie byłam w Bułgarii, bałam się wspomnień. Rok temu mama niespodziewanie zaproponowała mi współną podróż po Bułgarii. Kolejny raz spróbowałam znaleźć Mojego Bułgara. Udało się! Napisałam, mieliśmy się spotkać po latach. Dalszy ciąg za chwilę, bo wpis chyba za dłuuugi :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ciąg dalszy: Moja podróż sentymentalna nie bardzo się udała. Trafiłam na czas protestów ulicznych i ogólnej zapaści kraju. Przemysł w Bułgarii zostal zniszczony w jeszcze większym stopniu niż w Polsce. Panuje duże bezrobocie, straszna korupcja, chaos polityczny. Pewnie dlatego, że Bułgaria była jeszcze bardziej zsowietyzowana niż Polska. Poznani przelotnie Bułgarzy nie kryli swojego pesymizmu i rozczarowania. Znane mi miejsca bardzo się zmieniły. Wspomniałam o tym dlatego, że znowu polityka i ekonomia dopisały szczególny epilog do mojej osobistej historii: nie spotkaliśmy się z Moim Bułgarem. Nie miał z czego żyć i kilka miesięcy wczesniej wyjechal do pracy do Niemiec. Pech o nas nie zapomniał, kolejny raz los nie pozwolił nam się spotkać.
    Kraj jest urokliwy, ma piękną przyrodę, sporo ciekawych zabytków, wielki potencjał turystyczny. Wspaniały klimat. Moja mama przyjechała tam po raz pierwszy, byłam więc ciekawa jej opinii. Jednak codziennie słyszałam tylko to: To biedny kraj. Co byś tu robiła ze swoim humanistycznym wykształceniem? Jak byś tu żyła? Pojechałabyś na roboty do Niemiec? Nikt nie odpowie na takie pytania. Nie wiem, jak wygladałoby moje życie, gdyby... Ja tylko pamiętam tę miłość, niespełnioną. Bułgaria zawsze zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Inne niż wiele krajów, które znam i lubię. Szczególne miejsce. Byłam tam kiedyś bardzo szcześliwa.
    Rozpisałam się, ale Twoja historia wywołała we mnie wiele wspomnień.Czy mogłabys napisać kiedyś, jak przyjęła Cię bułgarska rodzina? O teściowej już wspomniałaś. Jak wygladają rodzinne zwyczaje? W ubiegłym roku znalazłam się przypadkiem na weselu, odbywało się w hotelu, gdzie nocowałam. W jakim zakątku świata poznaliście się z mężem? - może w Polsce? Czasy się zmieniły:)
    Pozdrawiam bardzo serdecznie! Życzę wszystkiego dobrego i dużo szczęścia! Będę tu zaglądać. M.
    PS Ja też wg rodziców jestem "cudem". Jestem jedynaczką. Moja mama jako młoda dziewczyna miała torbiele na jajnikach. Po operacji został tylko kawałeczek jednego jajnika. Potem urodziłam się ja :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Małgosiu!
      Przede wszystkim jest mi bardzo miło, że napisałaś, że opowiedziałaś mi tę historię. Lubię słyszeć o takich związkach polsko-bułgarskich. Żałuję, że Twój się tak smutno zakończył.
      Moja teściowa również broniła swego syna przede mną rękami i nogami! Ale nie daliśmy się ;) Opowiem o tym również na blogu, w swoim czasie.
      Serce wciąż mam ściśnięte, gdy czytam Twoje wspomnienia... Niespełniona miłość pozostawia chyba żal już na zawsze.

      Cieszę się, że czytasz mój blog. Mam zamiar napisać o wszystkim tym, o czym chcesz przeczytać. O bułgarskim weselu, bułgarskich chrzcinach, bułgarskich obyczajach rodzinnych.
      Weny mam dużo, pomysłów całe mnóstwo, tylko czasu niewiele. Ostatnio tym bardziej nie umiem go wygospodarować, bo nałożyłam sobie kilka codziennych obowiązków i staram się je realizować, co zabiera mi czas.
      Ale będzie, wszystko będzie na blogu :)

      P.S. - Jesteś prawdziwym cudem! Coś niebywałego! - Został mały kawałeczek jajnika, a Twojej mamie udało się zajść w ciążę. To piękne, jak Siła Wyższa wygrywa z medycznym:"Ma pani małe szanse". Jeśli ktoś ma się pojawić na tym świecie, to się pojawi. Amen.

      Zaglądaj do mnie ;)

      Usuń
  11. Ach tesciowe, ja z moja nie mam problemow. Gdybysmy jednak mieszkalay razem to mysle, ze nasze relacje moglyby byc inne niz te obecne.

    Co do doktorka to slow brak!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, teściową lepiej mieć troszkę chociaż dalej od siebie.

      Usuń
  12. Teściowa ...
    A co do "doktorka" istna masakra :/

    OdpowiedzUsuń
  13. Teściowa... temat rzeka. Ja z moją od prawie 3lat nie utrzymuję już żadnych kontaktów i w końcu mam święty spokój. Wykończyłaby mnie ta baba.
    Są lekarze i są... lekarze tacy jak ten A.

    OdpowiedzUsuń

Każdy pozostawiony przez Was komentarz jest dla mnie bardzo cenny.
Bardzo serdecznie za niego dziękuję.