Spanikowani wróciliśmy do Bułgarii. Baliśmy się strasznie. Co się stało? Dlaczego cysta podwoiła swoją objętość? Przecież ona nie była problemem.
Panikowaliśmy, że dziecko może urodzić się chore, ale prawdziwe niebezpieczeństwo rosło we mnie jak bomba zegarowa, która w każdej chwili może wybuchnąć. Dosłownie. I tak też się niewiele później stało.Wtedy jeszcze nie byliśmy świadomi tego, jak bardzo poważna jest sytuacja. To, co siedziało na moim lewym jajniku wciąż jeszcze nazywałam cystą, nie wiedząc, że na imię jej RAK.
Od wizyty u ginekologa w Polsce minęło dwa tygodnie. Tu w Bułgarii udaliśmy się do lekarza, pokazując mu zdjęcie z USG, na którym widać, że cysta, która zawsze była spokojna i miała 4,5 cm, dziś oszalała. Ma 8 cm średnicy. Doktor zbadał mnie natychmiast. Wynik - 15 cm. Osłupiał. Słowo daję, wcięło go.
- Cysta ma 15 cm. Znaczy to, że co 2 tygodnie podwaja swoją objętość. To bardzo dziwne. Trzeba ją natychmiast usunąć. Musisz znaleźć lekarza, który podejmie się operacji w 7. miesiącu ciąży. Ja tego nie mogę zrobić, nie poradzę sobie. Musisz pojechać na konsultację do Domu Matki w Sofii, lub do Szpitala Uniwersyteckiego w Płowdiwie. Tam są lekarze, którzy zajmują się takimi sprawami.
Rozłożył ręce:
- Malwina, ja tymi rękami nie jestem w stanie ci pomóc. Musisz znaleźć kogoś innego. Przykro mi.
To był pierwszy szok. Od tego momentu zaczęła się dla mnie seria szoków. Wszystko co się działo później i każde kolejne ciosy były szokiem. Wszystko, co widziałam, obserwowałam w szpitalach, było szokiem. Zdrowy człowiek, który nie obcuje często z chorymi ludźmi, nie zdaje sobie często sprawy, jaki ten świat jest pełen ogromnych nieszczęść. Strasznych. Każdy pacjent ma swoją tragiczną historię. Podziwiam, bardzo podziwiam ludzi, którzy pracują w służbie zdrowia i spotykają się z tym na co dzień.
Następnego dnia pojechaliśmy do Płowdiwu. Gabinet ginekologiczny na parterze budynku Szpitala Uniwersyteckiego. Weszłam, powiedziałam, że mój ginekolog polecił mi ten szpital, że tu podobno ktoś może mi pomóc, że mam cystę wielkości 15 cm i jestem w 7. miesiącu ciąży. Doktor, który to usłyszał, powiedział, że w życiu nie słyszał o czymś takim i nie wie co ma robić. Mam iść piętro wyżej do profesora Pehlivanova, który powie mi, co dalej.
Profesor Pehlivanov.
Człowiek, który uratował mi życie.
Człowiek, który uratował życie mojemu dziecku.
Człowiek, który był w idealnym miejscu i o właściwej porze, dzięki czemu nieraz powziął słuszną decyzję.
Człowiek, który jest lekarzem z całego serca.
Mój anioł stróż.
Nieraz, kto czytał moje bazgrolenia, zauważył może, że bywam przesądna lub wierzę w jakieś głupoty, wróżby itp. Nie jestem i nie wierzę. Ale profesor Pehlivfanov był moim Aniołem Stróżem i w to wierzę baaardzo. I nie chcę wiedzieć, jak to o mnie świadczy, ale innej opcji nie było. Ten człowiek spadł mi z nieba.
Jestem i będę mu wdzięczna do końca życia i zawsze będę głosić jego chwałę.
Weszliśmy z Hristo do gabinetu profesora.
Kategoryczny, konkretny, wie, co mówi, uczony, nie wdający się w dyskusję. Niesamowicie surowy. On mówi i jego trzeba słuchać. Wielki, wysoki, silny. Kiedy nie podoba mu się, co do niego mówisz, zamyka ci usta kategorycznymi słowami. Nie duma, nie myśli, nie drapie się po głowie próbując wymyślić, co tu robić. Działa.
- Kobieto, ty masz w brzuchu cystę, która rośnie. Lada chwila pęknie w brzuchu, a wtedy pozostaje ci jedynie 15 minut na uratowanie. Absolutnie żadna operacja w 7. miesiącu ciąży nie wchodzi w grę. Jutro zgłosisz się tu z samego rana z bagażem. Zostajesz na patologii ciąży aż do porodu. I nie ma innej opcji.
Wracaliśmy do Swilengradu sparaliżowani strachem. Jeszcze skoczyliśmy po zakupy - 3 piżamy, kapcie, ręczniki. Tyle, resztę mi kiedyś przywiezie Hristo. Nie ma czasu na głupoty. Trzeba się tulić, tulić i tulić, póki siebie mamy, bo za chwilę będę sama daleko w szpitalu. Około 170 km od siebie. Trzeba się tulić szybko, i całować w czółko i mówić, że wszystko będzie dobrze.
Tego wieczoru zrobiliśmy film komórką. (Który za nic w świecie nie chce się obrócić o 90 stopni.)
Miał na niego patrzeć, gdy będę daleko. Będzie dzwonił 100 razy dziennie, a ja będę dzwonić za każdym razem, gdy coś mi się będzie działo. Będzie chodził do pracy, a jak tylko będzie mógł, to do mnie przyjedzie.
Rano byliśmy gotowi do drogi. Jadę do szpitala i obym została tam jak najdłużej. Do terminu porodu zostało jeszcze przecież 2 miesiące. Szmat czasu.
- Hristo, kiedy tu wrócę, już nigdy nasze życie nie będzie takie samo. Kiedy tu wrócę, będzie nas troje.
Koniecznie pisz często.
OdpowiedzUsuńTrzymam za was mocno kciuki!
a gdy będzie was troje możesz liczyć na moje wsparcie ;)
moc-cynamonu.blogspot.com
I jest Was trójka cudna trójka :)
OdpowiedzUsuńJejciu! Co Wy musieliście przeżyć :( Ale na szczęście Twoje słowa się sprawdziły :*
OdpowiedzUsuńWspolczuje Ci tego przez co musialas przejsc. Cale szczescie historia zakonczyla sie happy endem i teraz tworzycie cudowna rodzinke!! Pozdrawiam goraco :)
OdpowiedzUsuńTakie cieplo czuc jak sie to czyta pomimo bolu i cierpienia! Przesylam Wam duzo milosci!!
OdpowiedzUsuńDuzo przezyliscie...nie było Wam na pewno latwo:-( Ja wierze w przeznaczenie. Był to zly początek, teraz już będzie tylko dobrze. Pozdrowienia Luiza
OdpowiedzUsuńPisz, pisz, pisz dalej. Pisanie może się okazać dla Ciebie rodzajem terapii, oczyszczenia, a dla Twoich Czytelników (w tym dla mnie) ważną historią, z której możemy się wiele nauczyć, dowiedzieć, wyciągnąć wnioski.
OdpowiedzUsuńJak dobrze wiedzieć, że jesteś już zdrowa, że macie śliczną i również zdrową córeczkę!!! Ściskam Was ciepło