sobota, 14 czerwca 2014

O patologiach ciężarnych


Dni w szpitalu wcale mi się nie dłużyły. Hristo dzwonił do mnie co kilka godzin, a ja dzwoniłam grzecznie natychmiast po każdej wizytacji lekarza, po każdym badaniu Usg, po każdym KTG. Dzwoniłam także do mamy, którą w Polsce zżerały nerwy.

Hristo przyjeżdżał raz, dwa razy w tygodniu. Któregoś dnia zrobił mi niespodziankę. Przez telefon mówił mi, że ma dużo na głowie, bo musi to zrobić, tamto, tamto, po czym zadzwonił za 10 minut znów i powiedział - "No chodź do mnie. Czekam przy windzie." Ale się ucieszyłam. Przywiózł dobrą nowinę, że nasi znajomi też czekają na dziecko i przyjechali do Płowdiwu na pierwszą wizytę u ginekologa. Zabrał się razem z nimi, żeby mnie zobaczyć.



Mijały dni za dniem. Zmieniali mi się ludzie na sali. Przychodziła kobieta, za 2 dni rodziła i przenosili ją na oddział położniczy. Przyszła następna, i następna i następna. Wciąż pytano mnie, a kiedy mój termin. A ja mówiłam - za 2 miesiące. Póki co leżę tu i kwitnę.

Obserwowałam ludzi. Słuchałam ich historii, rozmawiałam z nimi. Wszystkie te kobiety pamiętam bardzo dobrze.

Kobieta, która wszystkich traktowała z góry. Bardzo zarozumiała, ważna i w ogóle wszystkich by ustawiła do pionu. Jest w ciąży z drugim dzieckiem, ale jej syn ma już 14 lat, więc organizm funkcjonuje tak, jakby to była pierwsza ciąża. Doświadczona kobieta, która na prawdę nas, pierworódki, traktowała jak głupie gęsi. Może i tak było, może wszystko przed nami i wszystkiego dopiero się nauczymy, ale uważam, że o wszystkim można rozmawiać normalnie, a nie szydzić z kogoś:  "Pfyyy, to ty sobie już kupiłaś pompkę do odciągania pokarmu?! A co ty myślisz, że tryśniesz natychmiast hektolitrami mleka? A ty kupiłaś sobie cały pakiet ligniny? 100 sztuk? Pffff, a po co ci aż tyle?" Wszystko było dla niej świetnym powodem do kpiny.

Kolejna dziewczyna, bardzo młoda. Na tyle młoda, że gdy poszła do toalety, bezczelnie podglądnęłam jej kartę, by zobaczyć datę urodzenia. 16 lat. Podchodziła do porodu na totalnym luzie. Marzyła o tym, żeby urodzić dziecko w Walentynki, mimo że termin porodu miała dopiero na 18. lutego. Ale dziecko posłuchało mamy i w Dzień Zakochanych dostała silnych skurczy. Ta dziewczyna była dla mnie zaskoczeniem. Totalny no stress. Lekarze mówią, że duże rozwarcie, regularne skurcze i że idzie rodzić. A ona minę miała anielsko spokojną. (!) Poszła za położnymi na salę porodową i po drodze kilka razy pobąkiwała sobie "Ałajć, oj oj". Zaczęłam się zastanawiać, czy to na pewno jej pierwszy poród, czy może ja mam mylne wyobrażenie na temat bólów porodowych. Myślałam, że to jest ból nie do wytrzymania.

Jak ta dziewczyna, którą przywieźli mi do sali kiedyś w środku nocy. Blondynka, długie, kręcone, rozpuszczone włosy aż do pasa. Jak syrena. Dostała skurczy, strasznie ją bolało. Rozmawiała z drugą dziewczyną, a ja próbowałam spać, bo wreszcie znalazłam wygodną pozycję. Co jakiś regularny czas słyszałam jak ona syczy z bólu i łapie się za krzyże. Oddycha, oddycha, syczy, oddycha i uffff, opowiada sobie dalej, że bardzo z mężem chcieli mieć dziecko i jak się cieszy, ze urodzi mu syna. I za chwilę znów syk, krzyk, ryk. Na drugi dzień wieczorem przyszła do nas do sali. Powiedziała nam, jak było strasznie, ale już czuje się wspaniale. Chodzi o własnych siłach i ma cudownego synka.

Elena. Jedyna, której imię zapamiętałam, bo wymieniłyśmy się numerami telefonu. Z początku utrzymywałyśmy kontakt, ale jakoś się to później rozeszło. Elena pracuje jako nauczycielka nauczania początkowego. Kocha dzieci. Sama chciałaby mieć dziecko. Jest dopiero w 4. tygodniu ciąży i potrzebuje dokumentów do chorobowego, więc będzie leżeć przepisowe 3 dni w szpitalu. I teraz zapytam, bo nie wiem. Nigdy w Polsce nie leżałam w szpitalu i ten temat mnie nie dotyczył. Czy można tak po prostu pójść sobie (zapisać się) do szpitala na 3 dni, po to tylko, by uzyskać dokument? Pytam, nie kpię i nie oceniam. Po prostu chcę wiedzieć. Bo ona tak otwarcie na każdej wizytacji mówiła - A nie, nie panie doktorze. Ja czuję się bardzo dobrze. Ja tu leżę tylko po dokumenty do chorobowego. I nikogo jej słowa nie dziwiły. A ja zastanawiałam się, czy w Polsce można dobie tak poleżeć w szpitalu, jak na wczasach.
Elenie bardzo zależało, by donosić tę ciążę. Poprzednich dwóch się nie udało. Poroniła. Tak po prostu, bez przyczyny. Ale teraz wierzy, że to dziecko przyjdzie na świat, że to teraz.
Uczyła mnie pisać po bułgarsku. Nauczyłam się cyrylicy dzięki niej. Elena po 3 dniach wyszła ze szpitala, z dokumentem w ręku. Nie chce pracować, będzie uważać na siebie. Pożegnałyśmy się serdecznie, uściskałyśmy i życzyłyśmy sobie powodzenia.

Była też jedna dziewczyna, o której nawet teraz gdy myślę, serce mi się ściska. Była niebywale szczupła. Bardzo drobna, chudzinka i na pewno w bardzo wczesnej ciąży, bo nic jeszcze nie było widać. Przyjechała do szpitala wieczorem. Była bardzo zdenerwowana. Bała się bardzo, nie mogła usiedzieć na miejscu. Lekarz wziął ją na badanie, po czym wróciła załamana. Zadzwoniła do męża - "Nie udało się. Serce dziecka nie bije. Martwy płód."
Zrobiono jej zabieg usunięcia płodu, który trwał... 5 minut! Wiem, że ona za chwilkę wróciła na salę i ja się zastanawiałam, czy już jest po zabiegu, czy nie. Ale jej mina mówiła sama za siebie. Płakała. Łkała cichutko całą noc. Nieustannie dzwonił jej telefon, a on tępo patrzyła się w sufit, jakby go nie słyszała. W końcu po kilku godzinach chyba wyładowała się bateria telefonu, bo nikt już nie dzwonił. Ale ona wciąż płakała. i ściskała dłonie. Było mi jej tak bardzo żal. Odwróciłam się na drugi bok żeby nie drażnić jej moim okrągłym brzuchem.


W tym szpitalu nie było możliwości wyboru lekarza, który by miał odebrać poród. To lekarze wybierali pacjentki. Zazwyczaj odbywało się to tak, że poród odbierał ten lekarz, który akurat był na zmianie. Chyba że rzecz dotyczyła szczególnych przypadków, gdy na przykład całą ciążę prowadził któryś z lekarzy szpitala. Ci zaś przyjmowali po godzinach w prywatnych gabinetach, a w szpitalu państwowym odbierali porody swoich pacjentek.
Każda kobieta marzyła, by rodzić z profesorem Pehlivanovem. Miał szalenie dobrą opinię. Cieszyłam się, że na mojej kartotece, którą trzymał w ręce każdy lekarz chodzący rano po wizytacji, widniał czerwony napis "Pehlivanov. Pilne." Wiedziałam, że cokolwiek będzie mi się działo, to profesor się tym zajmie.

A  moje samopoczucie było coraz gorsze. Zgaga dokuczała mi tak strasznie, że nie zdawałam sobie sprawy, jaki problem może ona stanowić. Ot - jakaś tam zgaga. Wcale nie koniec świata. A jednak. Cystę miałam na lewym boku. Nie mogłam zatem leżeć na lewej stronie, bo wtedy dziecko by na nią uciskało i mogłaby pęknąć. Nie mogłam leżeć i na prawym boku, bo kończyło się to natychmiastowym wymiotowaniem. Ta zgaga nie dawała mi spać! Spałam na siedząco. Dziecko było wysoko, naciskało mi na żołądek. Jedzenie również kończyło się wymiotowaniem. Nauczyłam się jeść malutko, a częściej. Dwa, trzy kęski. Resztę później.
O bolących żebrach nie wspomnę. Dziecko było wysoko, ogromna cysta była nisko. Oj, ciasno było w tym brzuchu.

Od jakiegoś czasu narzekałam na ból pleców i lekki ból brzucha. Nawet nie wzięłam pod uwagę, że mogę mieć już skurcze. Przecież to oczywiste, że przyczyny bólu są inne. Do porodu jeszcze szmat czasu, więc rozumie się samo przez się, że skurczy jeszcze nie mam. Brzuch mnie boli, bo czasem sobie pobolewa. A plecy bolą, bo te szpitalne łóżka są koszmarne. Tak sobie to tłumaczyłam. Nawet raz podmieniłam sobie materace, gdy nikogo nie było na sali. Bo pozostałe łóżka miały podwójne materace, a ja tylko miałam pojedynczy, więc sobie sama to zmieniłam. Czarno na białym widać, gdzie leży przyczyna bólów pleców. A męża wciąż upominałam, żeby tym razem nie zapomniał kupić mi dobrej maści rozgrzewającej. Mówiłam lekarzowi o tych bólach, ale stwierdził, że kobiety w ciąży czasem tak boli.

W końcu gdy ból był silniejszy powiedziałam kategorycznie, że boli mnie i chcę, żeby mnie przebadano, bo ból się nasila. Zbadała mnie pewna doktorka. Zrobiła mi usg i powiedziała, że zaczynają się skurcze. Szok, szok, szok i pomyślałam, że chyba właśnie zaczyna się moja porodowa historia. Uspokoili mnie, podłączyli do kroplówki, po której wszystkie bóle mi przeszły.
Rano czułam się znakomicie. Nic mnie nie bolało. Powiedziano mi, że będą w ten sposób starali się przetrzymać mnie jak najdłużej.

To było 15. lutego. Na drugi dzień urodziła się Kalina.

22 komentarze:

  1. Człowiek jest jednak w stanie wiele wytrzymać. Skończyłaś w takim momencie, że już nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Ja byłam w szpitalu tylko trzy dni, ale doskonale pamiętam wszystkie dziewczyny, z którymi miałam styczność, ba, nawet pamiętam nasze rozmowy. Inne mamy nie szydziły z mam debiutantek, ale już niektóre pielęgniarki tak. A przecież to normalne, że przy pierwszym dziecku jest się zielonym. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Dopiero zaczynałyśmy wtedy etap macierzyństwa. Każdy miał swoje początki. Żadna kobieta nie urodziła się mamą.

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Ja leżałam równy tydzień. Pamiętam wszystkie dziewczyny z mojego oddziału, a z kilkoma mam nawet kontakt :) Wszystkie były wspaniałe. Nikt z nikogo się nie naśmiewał. Te, które rodziły po raz któryś dzieliły się radami, opowiadały jak ich porody wyglądały, gdy nie wychodziłam z sali za długo to zaglądały czy coś się dzieje, albo jak się czuję. Wieczorem było mi tęskno za domem, za mężem, który odwiedzał mnie codziennie, ale brakowało mi go wieczorami. Zawsze mnie tulił i tak zasypiałam, a tu tydzień spania samemu ... Pielęgniarki były różne- jedne miłe, inne wredne. Dwie z nich mi utknęły w pamięci- taka młoda blondynka, która była zawsze delikatna i na swoim dyżurze do Nas często zaglądała (bardzo chciałam, żeby to Ona była przy moim porodzie- miałam do niej zaufanie) i była przy moim porodzie. Druga, to taka starsza Pani- też bardzo przykładała się do pracy swojej, zawsze zażartowała, sprawdzała często jak która się czuje i również była przy porodzie- po cesarce, to On pomogła przystawić mi Hanię do piersi.

    Się rozpisałam ... :)

    Za każdym razem co czytam Twoje posty, to podziwiam Cię za siłę, odwagę ...
    Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te chwile sie pamięta, bo były bardzo ważne ;) Dobrze, że mąż Cię odwiedzał każdego dnia. To duże wsparcie. Nas dzieliły kilometry i nie zawsze było to możliwe :(

      Usuń
  3. Nie słyszałam o leżeniu w szpitalu po papiery do chorobowego?! W PL jak chcesz L4 to idziesz do lekarza i CI wypisuje ;)

    Czekam na ciąg dalszy, bo okropnie mnie zaciekawiłaś!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak. Tutaj też jest tak. Ale ona potrzebowała jakieś chorobowe "szpitalne". Tak myślałam, że u nas czegoś takiego nie ma....

      Usuń
  4. Ta opowieść jest fascynująca - czytam z wypiekami na twarzy. Może jakaś książka kiedyś powstanie w związku z tym blogiem? Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam serdecznie, zapraszam do dodania swojego bloga do spisu blogow o ciazy i macierzynstwie :)
    Spis znajduje sie tutaj:
    http://spisblogowociazy.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń
  6. W szpitalu lezalam 3 razy, wszstkie 3 podczas ciazy. Dwa razy z niepowsciagliwymi wymiotami - niech mi ktos powie, iz ciaza to nie choroba to chyba pogryze. Ostatni raz trafilam w 28tc z 13mm szyjki macicy na podtrzymanie i rowniez mialam wizje iz zostane tam az do porodu...no i zostalam do porodu czyli niecaly tydzien. Nie mialam skurczy przepowiadajacyh lub po prostu ich nie czulam. Dawano mi leki dozylnie, dopochwowo, pozniej doustnie a ja caly czas twierdzilam, iz nic nie czuje. Mialam podobnie jak Ty, gdy przyszly skurcze - podlaczono mnie na nowo do kroplowki, ale syn nie dal za wygrano i wyszedl dzien pozniej.
    U nas sale sa dwuosobowe, wiec historii za wiele nie znam. Pamietam jednak jak moja pierwsza wspollokatorka urodzila i wrocila do pokoju z corka - weszlam wtedy do lazienki i zalalam sie lzami - maz dlugo mnie uspokajal. To tak apropo Twojego odwrocenia sie by nie robic przykrosci ''kolezance''. Uwazam, iz takie przypadki nie powinny lezec razem na sali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie się z Tobą zgadzam. Powinno zadbać się również o psychikę pacjentek pod tym względem, żeby nikogo nie dobijać....

      Twoja historia jest wstrząsająca i .... piękna. Stefano jest bardzo silny dzieckiem, a Wy silnymi rodzicami...

      Usuń
  7. W PL nie ma czegoś takiego by leżeć by otrzymać chorobowe. chcąc iść na zwolnienie idziesz do swojego ginekologa, a on wypisuje zwolnienie. A historie kobiet ciężarnych są przeróżne, najbardziej mi żal, i wyobrażam co czuła ta Pani, co straciła swoje małe szczęście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, SZczypto, rozumiem :(
      Bardzo jest mi przykro....

      Usuń
  8. Z synem leżałam miesiąc na patologii, leki mi odstawili dzień przed terminem i oczywiście na drugi dzień urodziłam :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli urodziłaś dokładnie w terminie, tak? W tym "zaplanowanym" dniu? Super, rzadko słyszałam o tym. Zawsze tak mniej więcej w okolicy terminu...

      Usuń
  9. Ja rodziłam w Troyan (Bg), uważam ze to najlepszy szpital polozniczy (państwowy) w okolicy. Zadnych lapowek, profesjonalnie podejście do pacjentki (poza kilkoma wyjątkami). Bylysmy w sali dwie co tez było udogodnieniem. Lezalam 4 dni po cesarce. O dziwo wspominam bardzo dobrze ten pobyt . Tylko jedzenie było koszmar...(lui)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leżałam w wielu szpitalach w Bułgarii. Wszędzie jedzenie było koszmarne.
      W Polsce nie leżałam nigdy, ale ponoć i tam szpitalne jedzenie to nie rewelacja....
      Cieszę się, że maasz dobre wspomnienia. Tak powinno być ;)

      Usuń
  10. Również mam mnóstwo wspomnień z oddziału patologicznego. Wojtek urodził się w 36 tygodniu ciąży, po 20 dniach pobytu w szpitalu na obserwacji. Poznałam kilka wspaniałych kobiet. Jedna, która leżała ze mną miała dokładnie ten sam termin porodu co ja. Najdziwniejsze było jednak to, że po kilku dniach znajomości obie się przed sobą wygadałyśmy. O tym co nas boli, co przeszłyśmy. Okazało się, że już wcześniej się spotkałyśmy... Dokładnie 5 lutego 2011, kiedy to ja rodziłam martwego Kubusia a ona straciła ciążę w 7 tygodniu. Dziwny przypadek...

    Kolejna babeczka, z którą miałam przyjemność leżeć była w 33 tygodniu ciąży, przewieziona z innego oddziału, bo "rodzi i to za wcześnie" a w innym mieście sprzętu dla wcześniaków nie mieli dobrego. W naszym oddziale uświadomili Panią, że nawet rozwarcia nie ma, skurcze zerowe i że może swobodnie się poruszać. Pani ozdrowiała w sekundę.

    Mimo wszystkiego nie ufam lekarzom, nawet tym wspaniałym. Podczas tych 20 dni odeszła dwójka dzieci a jedno walczyło o życie. Szpital to nie jest dobre miejsce dla kobiety takiej jak ja...

    Co do położenia się w szpitalu tylko po dokumenty pierwsze słyszę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi z powodu Kubusia... A Wasze spotkanie - w tej sytuacji trudno jet powiedzieć po prostu, że "świat jest mały", bo to nie jego wielkość (czy też "małość") jest tu istotna. Ważne jest, jak wiele może ludzi łączyć i jak zapewne dobrze się rozumiałyście.
      Szpital to straszne miejsce...

      Usuń
  11. I moje wspomnienia odżyły. Patologia ciąży, oddział przedporodowy, sala operacyjna, oddział noworodkowy... I też luty. Spadek tętna na ktg, błyskawiczne cesarskie cięcie. Syn 3 razy okręcony pępowiną, ułożenie potylicowe tylne. Gdyby nie szybka reakcja lekarzy nawet nie chcę myśleć co by było...
    W Polsce, żeby otrzymać tzw. L4 (zwolnienie) nie trzeba leżeć w szpitalu. Lekarz prowadzący może wystawić takie zaświadczenie, jeśli stwierdzi, że dla dobra kobiety i dziecka należy przestać pracować. Ja tak miałam.

    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy Waszej historii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mandarynko, wyobrażam sobie, co czułaś. Dobrze, że wszystko się pomyślnie skończyło. Cieszę się, mimo, że -jak to się mówi - swoje wtedy przeżyłaś.

      Usuń

Każdy pozostawiony przez Was komentarz jest dla mnie bardzo cenny.
Bardzo serdecznie za niego dziękuję.