sobota, 19 lipca 2014

O oddziale położniczym

- Malwina, Malwina, wszystko jest dobrze... Malwina.... jesteś z nami? Malwina, Malwina... -
Moje imię słyszałam kilkanaście razy. Cóż z tego, skoro powieki miałam tak bardzo ciężkie, że nie było takiej siły, która by dała radę je podnieść.
Gdy próbowano mnie wybudzić z narkozy szybko wróciła do mnie świadomość, ale moje ciało nie zamierzało tego pokazać. W końcu usłyszałam głos mojego męża i słowo "Malwina" wypowiedziane z jego ust poskutkowało. Pamiętam dobrze, że stwierdziłam wtedy ... No dobraaa...jak mężuś mnie woła to łaskawie dźwignę te powieki ...

Gdy otworzyłam oczy, widziałam tylko Hristo, choć wiem na pewno, że ktoś jeszcze stał wtedy obok niego. Domyśliłam się, że to teściowa. Z lewej strony zaś dochodził do mnie głos położnej. Ale ja widziałam tylko męża. Podniosłam do niego rękę, żeby mnie przytulił i pocałował. Dziś się z tego śmiejemy. Nawet w sytuacji, gdy dopiero co mnie operowano, oczywiste było dla mnie, że z mężem trzeba zawsze przywitać się całusem na dzień dobry! Spytałam tylko "Jak dziecko?", a on odpowiedział "Dobrze".
Kłamał. Pojęcia nie miał wtedy jeszcze o tym, co z naszym dzieckiem. Dopiero co przyjechali do szpitala. Dosłownie wszedł na oddział, a ja wyjeżdżałam w tym momencie z sali operacyjnej. Nie miał możliwości zapytać wtedy nikogo o to, co z dzieckiem. Ale inaczej nie mógł mi powiedzieć. Wyznał mi to dopiero po kilku, kilkunastu może dniach od mojego powrotu do domu, kiedy mogliśmy już spokojnie wracać myślami do tego dnia i rozmawiać o nim.
A ja na wieść o tym, że z dzieckiem wszystko jest dobrze, odetchnęłam z ulgą i powiedziałam mu niebywałą nowinę:
- Aha, to dobrze. Bardzo chcę mi się spać, przepraszam.
Zamknęłam oczy i usnęłam. Sorry skarbie, ale nie pogadamy sobie. Spać mi się chce.

Nie wiem ile czasu minęło, gdy znów się zbudziłam. Tym razem była przy mnie położna, której nie znałam. Młoda kobieta. Do sali wszedł Hristo i przyniósł mi wszystkie niezbędne rzeczy po porodzie, których ja oczywiście nie miałam, bo przecież jasne było dla mnie, że jeszcze mamy czas, żeby mi wszystko przywiózł. Mogłam już z nim porozmawiać. Powiedział, że dziecko urodziło się większe, niż przypuszczano. Kalina ważyła 1700 gramów i mierzyła 40 cm. A co najważniejsze - dziewczynka jest bardzo silna. Mogła oddychać sama! Mogła! Mimo, że płuca nie były jeszcze do końca rozwinięte, ale dziecko oddychało samo! Spytałam, czy ją widział, a on na to:
- Tak. Malwinko, ja tak pięknego dziecka jeszcze w życiu nie widziałem.

Pamiętam, jak kiedyś w Polsce pewien ksiądz mówił podczas rekolekcji, że kobieta czuje się matką już w momencie, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży. Że już wtedy rodzą się uczucia matczyne i są one pielęgnowane na długo przed pojawieniem się dziecka na świecie. Już podczas ciąży wiadome jest dla matki, że dla dziecka jest w stanie zrobić wszystko. Ojciec natomiast czuje się ojcem dopiero wtedy, gdy dziecko jest już na świecie. Urodzenie się jego dziecka zwala na niego lawinę emocji i wzruszeń.
Hristo faktycznie był wzruszony. Cały się trząsł. Nie wiem, czy z radości, czy ze strachu, z przejęcia, czy ze wszystkiego na raz.

Ależ mu zazdrościłam, że mógł ją zobaczyć. Ja byłam w stanie poruszać jedynie powiekami, a moje prośby, żeby mi ją tu przywieźli, bym mogła ją zobaczyć, były daremne. Gdy Hristo pojechał do domu, poprosiłam położną, czy może coś dla mnie zrobić. Gdy spytała, czego chcę, odpowiedziałam, że zdjęcie. Oczywiście, nie ma problemu, zrobi mi zdjęcie. Wytłumaczyłam jej, w której kieszeni torby znajdzie telefon, a ona, ku mojemu zdziwieniu, oddaliła się lekko ode mnie i przymierza się do zdjęcia!
- Nie! Nie mi! Dziecku!
Ręce opadają! Ona chciała mi zdjęcie zrobić tuż po operacji. Szkoda, że mnie o uśmiech jeszcze nie poprosiła. Cheers!
Powiedziała, że niestety, ale dziecku nie może zrobić zdjęcia i oddała mi telefon.
Cóż, najwyraźniej muszę poczekać, żeby zobaczyć córkę.

Zadzwoniłam do mamy, która na przemian śmiała się i płakała. Gubiła się w słowach i plątała je. Jak to? Ona zawsze miewa przeczucia, że coś się dzieje, a tym razem nie miała żadnego? A jej córeczka urodziła dziecko,  właśnie była krojona skalpelem, a ona nic nie przeczuwała... Wszystko będzie dobrze.... To super, że oddycha sama... Oj, jaka malusia się urodziła... Wszystko będzie dobrze... To ja już jadę do ciebie... 
Sto pytań. Milion słów. Zrozumiały chaos.
Obiecałam dzwonić często i informować ją o wszystkim.

Leżałam sama na sali. Co rusz jakaś położna kręciła się przy mnie, mierzyła mi temperaturę, sprawdzała, czy rana się nie otwiera (o Jezus Maryja, Boże Święty, jak to bolało!), zmieniała kroplówkę. Kazali spać, odpoczywać, nie ruszać się, zbierać siły na jutro. Bo jutro wielki dzień! Jutro miałam wstać z łóżka. To na prawdę było stresujące i przejmujące wydarzenie, bo na tę chwilę nie byłam w stanie się ruszać.

Wieczorem przyszły do mnie dwie kobiety w białych fartuchach. Położna przedstawiła im mnie słowami "To jest mama Kaliny".
Mama Kaliny! Jeszcze wczoraj można było o mnie powiedzieć, że jestem żoną, kochanką, córką, siostrą, kuzynką, przyjaciółką, synową, wnuczką, siostrzenicą, bratanicą....... A kim jestem dzisiaj? Jestem MAMĄ KALINY. Jestem mamą! Pierwszy raz ktoś tak o mnie mówił.
Panie okazały się być lekarkami z Oddziału Intensywnej Terapii Noworodka.
- Bardzo nam przykro... Twoja córka, pomimo, że przez jakiś czas umiała oddychać sama, teraz okazuje się, że sobie z tym nie radzi. Musieliśmy przenieść ją do inkubatora. Ponad to zawartość cysty, która wylała się w Twoim brzuchu wywołała u dziecka infekcję. Musimy podawać jej lekarstwa, bez których się nie obejdzie. Powiemy tak: najbliższe trzy doby pokażą, czy dziecko przeżyje. Miejmy nadzieję, że uda się pokonać infekcję.

Nie rozumiałam, co one mówią. I nie chodzi tu o to, że szanowne panie mówiły po bułgarsku. Nie rozumiałam, nie docierało do mnie, nie kontaktowałam tak, jak należy. Mój mózg potrzebował czasu, żeby wszystko do mnie dotarło. Nie wiem, czy to przez gorączkę, przez zmęczenie, znieczulenie, nerwy. Słowa, które usłyszałam przetworzyłam w głowie na krótką informację: "Jest źle!"

Marzyłam, żeby już było jutro. Jutro wstanę z łóżka, a jak wstanę, to pójdę zobaczyć córkę. Muszę spać, szybko zasnąć i spokojnie spać. Niech jutro będzie jak najprędzej.

O 6.00 rano zbudziła mnie położna (przemiła, kochana, dobra, dusza-człowiek!) i jej asystentka. Ok... nie będę się teraz wdawać w szczegóły. Wstałam. To się liczy... Nieważne jak i z jakim trudem i jak to się odbyło. Wstałam, dwa kroczki zrobiłam nawet. Położyłam się dalej. Super! Po południu znowu wstawanie...

Około 11.30 zdecydowałam, że wstaję i ruszam na spotkanie z moim dzieckiem. Gdybym zamiast wstawania z łóżka, miała wygrzebywać się ze studni, tudzież z telewizora, wyglądałabym dokładnie tak, jak upiorzyca Samara ze słynnego filmu "The Ring." Nie przesadzam. Ta sama szpitalna, poplamiona kiecka, długie, lepiące się, rozczochrane włosy na całej twarzy i te same ruchy!  Moja sprawność fizyczna na tamtą chwilę była w opłakanym stanie i chodziłam jak połamana. Wyszłam na korytarz i musiałam zorientować się, gdzie jestem, gdzie się udać. W prawo, czy w lewo. Usłyszałam, że z lewej strony dochodzą odgłosy płaczących dzieci. Idę tam. Młodziutkie i piękniutkie studentki spojrzały na mnie dziwnie, a lekarka spytała, o co chodzi.
-Chcę zobaczyć moje dziecko.
Spytała, jak mam na imię, po czym stwierdziła, że moje dziecko jest na drugim końcu korytarza. Tam znajduje się oddział Intensywnej Terapii. Świetnie. Na drugim końcu... Szłam trzymając się ściany. Stanęłam przed drzwiami, zapukałam.
Otworzyła mi starsza kobieta.
- Chcę zobaczyć moje dziecko.A ona na to:
- Nie widzisz co tu jest napisane? Konsultacje i odwiedziny dzieci na oddziale są od 12.00 do 12.30! Widzisz która jest godzina? 11.30. Przyjdź za pół godziny.
Myślałam, ze tę panią uduszę! Że wezmę i zrobię z niej to, co Samara robiła z tymi, co jej zaleźli pod skórę! Za pół godziny? Babo, czy ty wiesz ile mnie kosztowało doczłapanie się tutaj? Za pół godziny musiałabym się czołgać po ziemi chyba, bo już wiem, że kolejnego wstawania dziś nie będzie! Na pewno nie w przeciągu pół godziny. Nie interesuje mnie, co jest tu napisane.
Zamiast tego wszystkiego, powtórzyłam raz jeszcze, że chcę zobaczyć moje dziecko. Przedstawiłam się, powiedziałam, że wczoraj urodziłam. Kobieta się nade mną zlitowała i wpuściła mnie do środka. W progu pomogła mi, bym nie zaplątała się w moje cewniki, założyła maskę na usta, fartuch, ochronę na pantofle.

Kto choć raz był na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodków, ten wie dobrze, co się moim oczom ukazało. Inkubatory, respiratory, monitory, rurki, dreny, cewniki, igły, kroplówki. Tam po lewej stronie korytarza krzyk. Dzieci płaczą, domagają się mleka, przytulania, całowania. Tutaj cisza. Też dzieci. Domagają się życia.

Serce miałam w gardle. Przełykanie śliny było bolesne.
Chodź, zobacz, twoja córka leży tutaj. Poznaj swoje dziecko.
Idę.
Kalina. Moje dziecko. Moja.
Leży w pampersie, który, mimo że najmniejszego rozmiaru, zapięty był aż pod samymi pachami.
Malusia. Moja.
Leży i się nie rusza. Ani drgnęła. Jedynie maszyny informują mnie, że serce bije, że dziecko żyje. Oczy zamknięte. Kości, same kości. Stopa wielkości mojego paznokcia. Małe ciałko z mojego ciała. Moje dziecko.
Witaj. To ja, twoja mama. Bądź silna, córciu.


18 komentarzy:

  1. Czekałam na ten wpis. Jak zwykle się wzruszyłam. Kiedy byłam z moją małą 3 tygodnie w szpitalu i pielęgniarka przedstawiła mnie jako "mama Gai", również wywarło to na mnie silne wrażenie:). Chyba wszystkie kobiety tak mają. Historia ze zdjęciem rozbawiła mnie- mogłaś jej powiedzieć, że chcesz sobie pooperacyjne selfie strzelić. Przecież łatwo było się domyślić, że chciałaś zobaczyć córeczkę. Nie mogę się doczekać następnej części, bo skończyłaś w momencie gdy człowiek chce czytać i czytać:). Pozdrawiam i mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, nie wiem :) Bo dwa posty kulinarne mi się szykują, takie mój mąż pyszności bułgarskie robi w kuchni, że muszę się pochwalić :)
      Taaaak, zapewne wedlug położnej chciałam się pochwalić na fb focią z podpisem "Mama just born! :D"

      Usuń
  2. No i ryczę! Sama rodziłam cc i wiem z jaką niecierpliwością czeka się na pierwsze spotkanie z dzieckiem. Próbowałam sobie wyobrazić malutką Kalinkę. 1700g. Próbowałam wyobrazić sobie co czułaś w chwili, gdy ją zobaczyłaś. Próbowałam wyobrazić sobie jak ja bym zareagowała w takiej sytuacji. Nie umiem. Silna babka jesteś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, przy cc trzeba troszkę poczekać. Czasem chwila jest jak wieczność...

      Usuń
  3. No wzruszylam sie jak nic. Ponadto wspomnienia wrocily...pamietam jak ja jechalam (nie mialam cesarki, ale przy porodzie stracilam duzo krwi,anemia i dodatkwo wdala mi sie infekcja) na pierwsze spotkanie z synem. Dzien po porodzie, odwiedziny dla rodzicow codziennie od 15:00 do 20:00. Cala sie trzeslam, chcialm go zobaczyc, ale balam sie tego widoku. Maz mnie przygotowywalam, ze Stefek jest bardzo malutki - spadl ponizej 1000g. Pamietam, iz ze wzruszenia zrobilo mi sie strasznie goraco...balam sie go dotknac!!
    Dwa dni po porodzie na moja sale weszly dwie lekarki...pytajac o mame Stefano. Widzialam je wczesniej na Intenswynej - wiesz mi, iz zalalam sie zimnym potem, serce stanelo w gardle...byla to bowiem dla mnie zla oznaka. Na szczescie mylilam sie bo przyszly jedynie przeprowadzic wywiad na temat chorob w rodzinie.
    U nas nie bylo probelmu ze zdjeciami, jedynie flesza nie mozna bylo uzywac!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, jaki Twój synuś był malutki....

      Taaaak, widok kobiety w białym fartuchu zawsze wywołuje wtedy trwogę!
      Super, że mogliście robić zdjęcia. U nas to było kategorycznie zabronione. W każdym wypadku. No i odwiedziny mieliście długie. Ja moglam wdziec dziecko tylko miedzy 12.00 a 12.30 i to przez 2-3 minuty. Zaraz mnie wyprowadzali i wpuszczali kolejna mame na 2-4 minuty....

      Usuń
  4. Po porodzie Mlody musial byc wlozony do inkubatora, bo brzydko charczal po karmieniu. Potem zabrano mi Mikolajka po dobie na intensywna. Plakalam cala noc. Gdy przychodzilam go karmic byl podlaczony pod milion kabelkow, mial sonde w nosku. Ryczalam jak glupia, a bylmorzeciez duzym I silnym chlopcem, bo w 35 tyg mial 3080 g!!!! I dla mnie byl Oni maluski chociaz widzialam te najmniejsze dzieci I tych wszystkich lekarzy I polozne, ktore oddawaly serce tym dzieciom... wzruszajaca historia Malwinko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tamten oddział ściska za serce. Bezbronne i maleńkie człowieczki.
      Straszne emocje. Silnego masz synka!

      Usuń
  5. Mimo tego co tam przeżyłaś, tak pięknie to napisałaś. Jak dobrze, że wiem jaki jest finał. Jesteście obie bardzo silnymi babkami :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Przezylas bardzo dużo Malwinko:-( Dobrze ze to już tylko historia...która ma wspaniale zakończenie...i teraz już zyja długo i szczęśliwie...

    OdpowiedzUsuń
  7. U nas wrecz zachecano aby siedziec przy dzieciaczkach jak najdluzej - nawet od 15 do 21, mowic do nich, kangurowac. W Perugii UTIN ma trzy sale - izolatka (moze przebywac na niej do 2 rodzicow na raz), intensywna (chyba 4) i subintebswyna (6) - juz dokladnie nie pamietam. Zwykle nie robili problemu gdy bylo o 1 czy 2 osoby wiecej, ale jak zaczynalo sie robic tloczno na calym oddziale to prosili aby tatusiowie wyszli i podziwiali pociechy przez szybe :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Patrzę na moje dwuletnie prawie dziecię i boję się. Tak bardzo się boję. Nie umiem sobie wyobrazić, co czułaś, Ty i inne mamy!! I nie mogę sobie wyobrazić, co czuje moja przyjaciółka, której siedmioletni synek walczy z rakiem....
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wasza historia czesto przyprawia mnie o ciarki... tym bardziej sie ciesze, widzac Wasze usmiechniete buzie na zdjeciach:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobrze, że to już wspomnienie, ale to co przeżyłaś w tamtej chwili nie potrafię sobie wyobrazić, ale jedno wiem jesteś silną mamą, kobietą.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pff, ale się uryczalam. .. zdrówka życzę, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Trafiłam tu przez przypadek nawet nie wiesz jak ja bardzo Cię rozumiem ja 17 lat temu, też urodziłam córkę w 29 tyg. ciąży ważyła 1500 kg. na obu jajnikach miałam dwie duże cysty wielkości pomarańczy, przy cc jeden jajnik całkowicie usunięty drugiego połowę udało się uratować na szczęście nie był to rak. Gdy pisałaś o córeczce w inkubatorze w pampersie, który sięgał do pach zaraz przypomniały mi się tamte lata, pamiętam to jakby było miesiąc temu, dzisiaj moja córka ma 17 lat ma 155 wzrostu jest zdrowa, dobrze się uczy i jest ok.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeszcze jakieś pięć lat temu nie mogłam wchodzić do marketów i stać przy kasie, słysząc pikanie wbijanych kodów miałam wrażenie, że jestem w klinice, gdzie leżała córka pośród innych inkubatorów a każdy inkubator wydawał inne dźwięki pamiętam je do dziś. Pamiętam też strzykawkę i sondę przez którą była karmiona teraz już nie wiem ale chyba 5ml co godzinę Pozdrawiam jutro poczytam blog, bo dzisiaj już późno.

    OdpowiedzUsuń

Każdy pozostawiony przez Was komentarz jest dla mnie bardzo cenny.
Bardzo serdecznie za niego dziękuję.