Wisława Szymborska
"Miłość od pierwszego wejrzenia"
Oboje są przekonani,
że połączyło ich uczucie nagłe.
Piękna jest taka pewność,
ale niepewność piękniejsza.
Sądzą, że skoro nie znali się wcześniej,
nic między nimi nigdy się nie działo.
A co na to ulice, schody, korytarze,
na których mogli się od dawna mijać?
Chciałabym ich zapytać,
czy nie pamiętają -
może w drzwiach obrotowych
kiedyś twarzą w twarz?
jakieś przepraszam" w ścisku?
głos "pomyłka" w słuchawce?
- ale znam ich odpowiedź.
Nie, nie pamiętają.
Bardzo by ich zdziwiło,
że od dłuższego już czasu
bawił się nimi przypadek.
Jeszcze nie całkiem gotów
zamienić się dla nich w los,
zbliżał ich i oddalał,
zabiegał im drogę
i tłumiąc chichot
odskakiwał w bok.
Były znaki, sygnały,
cóż z tego, że nieczytelne.
Może trzy lata temu
albo w zeszły wtorek
pewien listek przefrunął
z ramienia na ramię?
Było coś zgubionego i podniesionego.
Kto wie, czy już nie piłka
w zaroślach dzieciństwa?
Był klamki i dzwonki,
na których zawczasu
dotyk kładł się na dotyk.
Walizki obok siebie w przechowalni.
Był może pewnej nocy jednakowy sen,
natychmiast po zbudzeniu zamazany.
Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie.
**********************************************************************************
Poznaliśmy się z Hristo podczas dorywczej pracy w Anglii. Było tam mnóstwo ludzi i z początku nikogo nie kojarzyłam. Pewnego dnia wzięłam do ręki listę osób i nieźle się uśmiałam z nazwiska tego chłopaka. Pamiętam, że podzieliłam się z koleżanką zabawnym odkryciem i powiedziałam do niej "Zobacz, jak ten człowiek śmiesznie się nazywa". Powiecie mi, że jego imię wcale nie jest śmieszne, ale gdy się je postawi tuż obok nazwiska, robi się nietypowo. Przynajmniej dla Polki, dla której taka kombinacja jest rzadko spotykana, a nawet omijana.
Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że ten człowiek, co tak śmiesznie się nazywa, będzie moim mężem, kazałabym mu się popukać w czoło.
Dlaczego rozpoczęłam post wierszem Szymborskiej? Bo tylko ona potrafi wyrazić to, co chcę powiedzieć. Mój język nie taki giętki. Nie powie wszystkiego, co pomyśli głowa.
Patrzę na moje dziecko, dla którego jestem całym światem! W środku nocy, gdy się przebudzi, mówi "Mamaaaaa". Wstaję do niej wówczas z najszczerszą przyjemnością i spełniam jej życzenia. Zazwyczaj daję jej się napić, lub głaszczę po policzku mówiąc, że jestem tutaj, jestem blisko. Nocne wstawanie jest teraz prawdziwą radością. Nie tak jak wtedy, gdy budzisz się w nocy do noworodka co dwie, trzy godziny, przewijasz, karmisz i modlisz się, by prędko zasnąć znów, bo za chwilę trzeba się budzić ponownie. Teraz wstaję w nocy, bo dziecko chce mnie! Mnie, mnie, mnie, jestem jej całym światem. Sprawdza, czy jestem obok. Gdy wracam do domu, ona biegnie do mnie przez cały korytarz długi i szeroki, rozpościera ramiona i rzuca mi się na szyję z tym swoim niebiańskim "mamaaaa" na ustach. Jestem przeszczęśliwa, że mam dziecko. Że to właśnie Kalina jest moim dzieckiem. Często mówię jej "Dziękuję Ci, mała kruszynko, że taki fajny dzidziuś jak Ty, zechciał właśnie w moim brzuchu zamieszkać". Kalina po tych słowach nawet nie patrzy na mnie zdziwiona. Nie ma pojęcia, o czym ja mówię, a ja sama nie wiem, czy wtóruję Platonowi w myśl koncepcji, że dusza ludzka istnieje przed narodzeniem. Duszko Kalinkowa, ja Ci dziękuję, że Ty z moją duszą taki duet tworzysz! Ciało Kaliny, ja Ci dziękuję, że Ty z mojego ciała mogłeś się zrodzić!
No i patrzę na to moje dziecko, dla którego chcę żyć, chcę być! Ona światem jest całym dla nas dwojga. I co? I ten świat mój cały kiedyś się zakocha.... Tak, wiem, pięknie jest się zakochać. Tego jej życzę, by jej miłość życiowa była dobra i wielka. Nawet teraz, gdy całuję się z mężem, Kalina z zazdrości przybiega i ciągnie mnie za nogę. Mówię jej "Czekaj Kalinko, mama całuje się ze swoim mężem. Jak będziesz miała męża, też tak będziesz robić!" Hristo się ze mnie śmieje, a Kalina nie wie, co ja chrzanię, ale wie na pewno, że dobrze by było wdrapać się po mojej nodze i przytulać się w trójkę.
Myślę już (choć wiem, że za wcześnie), że kiedyś dzieci opuszczają rodzinne gniazdo. Ona może kiedyś stanie przed nami i powie "Mamo, tato, zakochałam się. Mój chłopak jest Brazylijczykiem (/Słowakiem/Kubańczykiem/..../ czy Norwegiem).Wyjeżdżam."
I tylko cichutko mam nadzieję, że ten jej jeden jedyny okaże się być małym Ivankiem, co to w piłkę kopie tu pod blokiem. Że jej teściowa będzie tą miłą sąsiadką z pierwszego piętra, co to ma synka w przedszkolu. Chciałabym, by ten przypadek, co z ludzi sobie drwi, bawił się teraz z Kaliną. By się okazało, że ona z przyszłym swoim mężem mija się na spacerze w parku. Że może razem kiedyś zjeżdżali w tym samym czasie na tej samej zjeżdżalni, albo razem ze swoimi mamami kupowali kiedyś zupki w słoiku, tu w tym sklepie za rogiem.
Ja wiem, że dzieci nie wychowuje się dla siebie. Że z mężem spędzisz całe życie, a dziecko pójdzie w swiat. Cokolwiek kiedyś zdecyduje Kalina, nigdy nie stanę jej na drodze, ale chciałabym, żeby ten świat, w który ona pójdzie, był gdzieś blisko mnie. Ja się po prostu boję, że.....mnie....kiedyś....ona.... z o s t a w i ...
Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że ten człowiek, co tak śmiesznie się nazywa, będzie moim mężem, kazałabym mu się popukać w czoło.
Dlaczego rozpoczęłam post wierszem Szymborskiej? Bo tylko ona potrafi wyrazić to, co chcę powiedzieć. Mój język nie taki giętki. Nie powie wszystkiego, co pomyśli głowa.
Patrzę na moje dziecko, dla którego jestem całym światem! W środku nocy, gdy się przebudzi, mówi "Mamaaaaa". Wstaję do niej wówczas z najszczerszą przyjemnością i spełniam jej życzenia. Zazwyczaj daję jej się napić, lub głaszczę po policzku mówiąc, że jestem tutaj, jestem blisko. Nocne wstawanie jest teraz prawdziwą radością. Nie tak jak wtedy, gdy budzisz się w nocy do noworodka co dwie, trzy godziny, przewijasz, karmisz i modlisz się, by prędko zasnąć znów, bo za chwilę trzeba się budzić ponownie. Teraz wstaję w nocy, bo dziecko chce mnie! Mnie, mnie, mnie, jestem jej całym światem. Sprawdza, czy jestem obok. Gdy wracam do domu, ona biegnie do mnie przez cały korytarz długi i szeroki, rozpościera ramiona i rzuca mi się na szyję z tym swoim niebiańskim "mamaaaa" na ustach. Jestem przeszczęśliwa, że mam dziecko. Że to właśnie Kalina jest moim dzieckiem. Często mówię jej "Dziękuję Ci, mała kruszynko, że taki fajny dzidziuś jak Ty, zechciał właśnie w moim brzuchu zamieszkać". Kalina po tych słowach nawet nie patrzy na mnie zdziwiona. Nie ma pojęcia, o czym ja mówię, a ja sama nie wiem, czy wtóruję Platonowi w myśl koncepcji, że dusza ludzka istnieje przed narodzeniem. Duszko Kalinkowa, ja Ci dziękuję, że Ty z moją duszą taki duet tworzysz! Ciało Kaliny, ja Ci dziękuję, że Ty z mojego ciała mogłeś się zrodzić!
No i patrzę na to moje dziecko, dla którego chcę żyć, chcę być! Ona światem jest całym dla nas dwojga. I co? I ten świat mój cały kiedyś się zakocha.... Tak, wiem, pięknie jest się zakochać. Tego jej życzę, by jej miłość życiowa była dobra i wielka. Nawet teraz, gdy całuję się z mężem, Kalina z zazdrości przybiega i ciągnie mnie za nogę. Mówię jej "Czekaj Kalinko, mama całuje się ze swoim mężem. Jak będziesz miała męża, też tak będziesz robić!" Hristo się ze mnie śmieje, a Kalina nie wie, co ja chrzanię, ale wie na pewno, że dobrze by było wdrapać się po mojej nodze i przytulać się w trójkę.
Myślę już (choć wiem, że za wcześnie), że kiedyś dzieci opuszczają rodzinne gniazdo. Ona może kiedyś stanie przed nami i powie "Mamo, tato, zakochałam się. Mój chłopak jest Brazylijczykiem (/Słowakiem/Kubańczykiem/..../ czy Norwegiem).Wyjeżdżam."
I tylko cichutko mam nadzieję, że ten jej jeden jedyny okaże się być małym Ivankiem, co to w piłkę kopie tu pod blokiem. Że jej teściowa będzie tą miłą sąsiadką z pierwszego piętra, co to ma synka w przedszkolu. Chciałabym, by ten przypadek, co z ludzi sobie drwi, bawił się teraz z Kaliną. By się okazało, że ona z przyszłym swoim mężem mija się na spacerze w parku. Że może razem kiedyś zjeżdżali w tym samym czasie na tej samej zjeżdżalni, albo razem ze swoimi mamami kupowali kiedyś zupki w słoiku, tu w tym sklepie za rogiem.
Ja wiem, że dzieci nie wychowuje się dla siebie. Że z mężem spędzisz całe życie, a dziecko pójdzie w swiat. Cokolwiek kiedyś zdecyduje Kalina, nigdy nie stanę jej na drodze, ale chciałabym, żeby ten świat, w który ona pójdzie, był gdzieś blisko mnie. Ja się po prostu boję, że.....mnie....kiedyś....ona.... z o s t a w i ...
Jeszcze nigdy w ten sposób nie myślałam...ale masz rację..różnie to może być. Aż strach się bać!
OdpowiedzUsuńTak, wszystko się może zdarzyć.
UsuńPięknie napisane...
OdpowiedzUsuńW delikatny sposób uświadomiłaś mi, że i ja mam takie same obawy...
No...powodów do radości nie będzie, jeśli się tak zdarzy.
UsuńDzieci jak ptaki- opuszcza rodzinne gniazdo... trudne, przykre ale prawdziwe- najlepszy przyklad ja, Ty i wiele innych podazajacych za miloscia.... ale moze bedzie tak jak marzysz?? :) ja tez chcialabym miec moje dzieciaki w poblizu :)) egoistka ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie, egoistki z nas, matek.. Bo chyba każda matka chciałaby mieć dziecko przy sobie. Wątpię, by dla kogoś wyjazd dziecka byłby zupełnie obojętny. Zobaczymy, co los przyniesie.
UsuńHmmmm, ciekawe podejście do tematu... Szczerze nigdy się nad tym na dłużej nie zastanawiałam jednak po przeczytaniu posta przed oczami stanęli mi moi rodzice... Wychowywali mnie i siostrę przez kupę lat aż tu przyszedł piękny letni dzień i od tego czasu ja z dla od domu, ale zawsze w tym samym kraju, a siostra jeszcze dalej... Mam nadzieję, że moje chłopaki jak będą opuszczały rodzinne gniazdo nie wylecą do ciepłych krajów, że zostaną gdzieś bliżej. Ale któż to wie co los przyniesie...
OdpowiedzUsuńOtóż to, nic nie wiadomo,ale może się też zdarzyć i tak....
UsuńJa tez chcialabym zeby chlopcy zostali w Irlandii,ale sama wiem jak ciezko zaakceptowac mi irlandzki klimat. Moze poleca do Stanow albo Australii jak wiekszosc Irlandczykow? Nie wiem... jedyne czego chce to zeby nigdy o rodzicach nie zapomnieli.
OdpowiedzUsuńA niech mieszkaja gdzie im dobrze :)
MAsz zupełną rację. To jest właśnie matczyna miłość.
UsuńNigdy nic nie wiadomo, nie możemy przecież układać życia swoim dzieciom ... Moja najstarsza ma już 17 lat i wkrótce wyfrunie z domu. Już to widzę, już to czuję. Oczywiście, że chciałabym by była blisko mnie, ale nie będę jej powstrzymywać - moi Rodzice mnie nie powstrzymywali chociaż jestem jedynaczką i mieszkam teraz na drugim końcu świata. Chłopak mojej córki jest o wiele lat od niej starszy i choć jest "mieszanką" tajwańsko-koreańską, to większość życia spędził w Chile i tam też go ciągnie. Kto wie gdzie Zosia się zakorzeni?
OdpowiedzUsuńZgadza sięz Tobą w 100 %. Nie śmiałabym Kalinie dyktować, co ma robić. Nie o to chodzi.
UsuńA Twoja córka... zapowiada się dla niej bardzo ciekawie. A gdzie jesteście,w tym drugim końcu świata?
W sumie to ja zawsze o tym marzyłam, żeby być trochę tu, trochę tam. Ale los chciał dla mnie inaczej.
Od 13 lat mieszkamy na Tajwanie. Przedtem było USA i UK. I tylko żal mi moich Rodziców, którzy już swoje lata mają. Co roku przynajmniej na miesiąc lecimy do Polski, by choć przez ten krótki czas być razem.
UsuńPo przeczytaniu Twojego posta zrobiło mi się żal moich rodziców :( smuuutno miiii
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, nie chciałam Cię smucić. Takie refleksje mnie dopadły...
UsuńJestem poruszona Twoim postem. Prawdziwe, od serca są najwspanialsze.
OdpowiedzUsuńWiesz co, kiedy ja po raz pierwszy zobaczyłam Mystera Pi, też sobie pomyślałam, że kto jak kto, ale ten facet na pewno nie zostanie moim mężem, ba, nawet o narzeczeństwie nie myślałam. Stało się jednak inaczej;).
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że naturalnie mam podobne obawy, niemniej jednak będę wspierać każdą decyzję Gai, choćby zdecydowała się osiąść na drugim krańcu świata. Tak już jest, Malwinko, że dzieci uciekają z gniazda, to naturalna kolej rzeczy. Na szczęście na razie nie musimy się tym martwić:).
Takie to los nam płata figle i nas zaskakuje :)
UsuńTak, mamy jeszcze czas i to sporo. Chciałam się chwilę zastanowić nad tym, jak to się nami bawi przypadek. Ciekawe, jak to będzie.
Smutne to co piszesz, ale prawdziwe. Ja szczerze nie myślę o tym, ale wiem, że jak nadejdzie ten dzień nie będzie łatwo. Pamiętam jak ja się wyprowadzałam z domu ( i to zaledwie 20 minut pieszo od moich rodziców) mama płakała.
OdpowiedzUsuńWiesz, Twoja mama jest prawdziwą szczęściarą! :)
UsuńPiękny wpis. Kiedy półtora roku temu jechałam na czteromiesięczne stypendium do Niemiec, założyłam sobie, że nikogo nie poznam, a już na pewno nie żadnego dziwnego obcokrajowca. Chciałam jak najszybciej wrócić do Polski, do rodziny, przyjaciół i pracy. Los miał inny plan - praktycznie kilka dni po przyjeździe poznałam właśnie tego Brazylijczyka... teraz planujemy przyszłość razem, nie wiemy jeszcze na jakim kontynencie, a moja rodzina jakoś dzielnie to znosi. Każda moja wizyta w Polsce to wielki stres dla obu stron - jestem jedynaczką i widzę cierpienie w oczach najbliższych. Ja też wolałabym być w Warszawie, ale raczej nie będzie takiej możliwości. Z drugiej strony rozłąka zbliżyła mnie do rodziny, więc może nawet jak Kalinka fizycznie będzie gdzie indziej, to mentalnie będziecie bliżej niż wcześniej! :-)
OdpowiedzUsuńRodzicom jedynaków jest na pewno dużo trudniej.
UsuńAle ciekawy masz związek! Mimo, że pełen wyrzeczeń. Choć czy Brazylijczyk, czy też mąż z każdej innej narodowości, zawsze w takich parach wyrzeczenia są. O tym, jak bardzo warto już my dobrze wiemy.
Dziękuję Ci za te ostatnie słowa. Będę o tym pamiętać, bo są takim promyczkiem w mroku. Że może jednak wcale nie będzie tak źle, cokolwiek kiedyś KAlina by nie zadecydowała.
Chyba podsumowałaś obawy wszystkich matek...Czasami gdy wkurzam się, że teściowa po raz enty zadzwoniła jednego dnia, w duchu powtarzam sobie siedźcicho - ona po prostu chce mieć swoje dziecko blisko.
OdpowiedzUsuńp.s.Stefano rownież nie pozwala nam na przytuanki.
Chciałabym być tak tolerancyjna wobec mojej teściowej :) Ale każda teściowa jest inna.
UsuńDzieci są przesłodkie :)
Kiedy czytałam Twojego posta wzruszałam się, ale też myślałam o swojej dwulatce i ...mam podobne obawy...że wyjedzie,zostawi nas i zostaniemy tylko we dwoje ze swoją tęsknotą za dzieckiem. Coraz częściej rozmawiamy ze sobą o tym i pomimo, że początki naszego rodzicielstwa były bardzo trudne kiedyś może będziemy mieć drugie dziecko. Może to egoistyczne ale chcemy żyć dla kogoś a nie tylko dla siebie :) i nie chcemy jak my odejdziemy, by córka została sama bez rodzeństwa.
OdpowiedzUsuńNie sądzę, żeby to było egoistyczne podejście. Macie prawo do drugiego (trzeciego, czwartego) dziecka i do dzielenia się miłością. Co w ty złego, ze chcecie mieć kogoś przy sobie. I teraz i później. To piękne powody. To, ze ktoś się boi samotności, nie świadczy od razu o tym, ze jest egoistą. I starsza będzie miała rodzeństwo, a to cudowny prezent dla dziecka. Pomnażanie miłości, inaczej tego nie umiem nazwać. Czasami dopadają mnie czarne myśli, że szkoda, że ja tego Kalinie nie mogę zapewnić.
UsuńŻyczę Wam wszystkiego dobrego.
O tak, to wstawanie do starszych dzieci nabiera zupełnie nowego znaczenia, i ja mam podobnie- robię to z przyjemnością! A już teraz, kiedy Lilka jest chora, to już w ogóle inny świat...
OdpowiedzUsuńTo prawda- nie wychowujmy dzieci dla siebie, ale... Mieć Je blisko, gdzieś obok, nie tak daleko- to komfort o jakim marzy każda mama.
Dokładnie tak jest MArto :)
UsuńA ja tak z innej beczki: Nie mogę uwierzyć, że wreszcie znalazłam w "polskich internetach" coś o Bułgarii! Pamiętam, że jeszcze kiedyś Marija dzieliła się na blogach swoimi doświadczeniami z tego kraju, ale to wszystko co udało mi się znaleźć. Polacy nadal uważają, że Bułgaria jest dobra do posmażenia się na plaży :( Interesuję się Twoją nową ojczyzną, jej historią i zabytkami z trochę wyższych potrzeb, chciałabym kiedyś pojechać do Bułgarii i zobaczyć Warnę, Sozopol, Nesebyr, Sofię oczywiście, i wiele więcej. Dziękuję, że jesteś tutaj i dzielisz się swoją wiedzą oraz przeżyciami. To wiele dla mnie znaczy.
OdpowiedzUsuńWitaj :)
UsuńBardzo mi miło czytać o sobie takie piękne słowa. Chętnie będę się dzielić moimi spostrzeżeniami na temat Bułgarii głównie dlatego, że, jak widzę, kogoś to interesuje. Kolejny powód jest taki, by obalić to ogólnie przyjęte skojarzenie, że Bułgaria to tylko smażenie się na plaży :)
A MArysia jest moją dobrą koleżanką, spotykamy się czasem. Żałuję jednak, że mieszka trochę daleko ode mnie ...
Pozdrawiam
Trafiłam na tego bloga koło maja tego roku, każdy wpis widziałam po 5 razy a jednak ciągle wracam i wracam.... Malwinko chciałabym żebyś kiedyś opisała jak wyglądała Twoja droga.. jak trafiłaś do tej Bułgarii, tak krok po kroku. Czasem jakieś zdanie się pojawia ale zdaje się być tak nieprawdopodobne.. Dwoje ludzi poznanych w innym kraju a potem co? Powrót do domu? Jak utrzymać taki związek? Życie naprawdę nie raz bardzo zaskakuje. I ja siedzę na emigracji, na którą wybyłam (o ironio!) z chłopakiem.. zostawił mnie jednak samą na drugim końcu Europy po miesiącu. Nigdy bym nie pomyślała, że niepełnosprawny Bułgar, który się do mnie potem przyczepił (naprawdę nie mogę tego inaczej nazwać ;) ) już tak ze mną zostanie. Wydawał się arogancki, zbyt pewny siebie, powtarzał mi "i tak będziesz ze mną" a ja się tylko śmiałam albo byłam zniesmaczona. A teraz... prawdopodobnie i ja zawitam do Bułgarii na stałe za jakiś czas ;) Pozdrawiam! Czekam na kolejne wpisy.
OdpowiedzUsuńOla, jest mi tak baaaaaardzo miło, z ktoś lubi do mnie zaglądać :)
UsuńWłaśnie z tego powodu nie porzucę blogowania, choć to już raczej pewne, że będę tu pisywać rzadziej. Po prostu brakuje mi czasu na częstsze wpisy.
Cieszę sie bardzo, że też masz Bułgara :) Bułgarzy są przecież najlepsi!
Ola, jeśli chcesz, opowiem Ci moją historię na priv. Faktycznie nie pisałam na blogu i pewnie nie napiszę, bo postawiłam sobie kilka granic związanych z dzieleniem się moją prywatnością i o tym, jak to z nami było nie chcę mówić publicznie.
Ale na [priv opowiem Ci bez [problemu, tylko odezwij się tam do mnie, żebym miała Twoj adres.
tymczasemwbulgarii@blogspot.com