piątek, 28 lutego 2014

Polskie spotkanie

Wczoraj byliśmy w Nowej Zagorze odwiedzić, i w moim przypadku także poznać, rodzinę mojego męża. Zaparkowaliśmy przed blokiem i Hrista ciocia już do nas przybiegła. Wycałowała mnie, wyściskała i z radością orzekła, że tu o to na parterze pierwsze drzwi na lewo mieszka Polka. Ruszyłam w tamtym kierunku bez mrugnięcia okiem.
Zadzwoniłam do drzwi, otworzył starszy pan i patrzył na mnie pytająco. Powiedziałam po polsku "Dzień dobry", a on zaraz zawołał żonę. Ona tak zabawnie mi się przyglądała. Pyta w końcu - "czy my jesteśmy jakąś rodziną?". Mówię jej, że nie, że usłyszałam właśnie, że tutaj mieszka Polka i nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności, żeby się nie przywitać.
Porozmawiałyśmy chwilkę i wróciłam do męża i reszty rodziny, którzy już zaczęli biesiadę.

Lubię takie polskie spotkania za granicą. A te przypadkowe jeszcze bardziej.
Na pytanie - jak długo jest pani w Bułgarii?, odpowiedziała bez zastanowienia:
- 40 lat i 2 miesiące.

Co to oznacza? Taka dokładność chyba znaczy, że tęskni się za ojczyzną. Ja często muszę się zastanowić, ile tutaj jestem.

Poruszyłyśmy temat dzieci. Ona ma ich troje, wszyscy już dorośli. I każde mówi po polsku i po bułgarsku.
- Pamiętaj. Jeśli chcesz, by córka znała dwa języki, musisz od samego początku mówić do niej wyłącznie po polsku. Ona żyje w Bułgarii, więc bułgarskiego na pewno nauczy się w przedszkolu. Ale ty od początku mów do niej tylko w swoim języku. Jeśli zaczniesz uczyć ją polskiego później, gdy będzie większa, wtedy możliwe, że nie będzie jej się chciało zajmować polskim językiem.

Dla mnie to jest nie do pomyślenia, że Kalina mogłaby nie znać polskiego. Aby to osiągnąć, mam takie pomysły:
- w domu mówię wyłącznie po polsku, a już w szczególności do dziecka,
- śpiewam jej piosenki po polsku,
- słucha polskich piosenek na youtube
- mamy Polonię TV
- będę jej czytać bajki na dobranoc, ba!, nawet będę jej sama bajki zmyślać!
- kupię jej duuuuuużo książeczek dla dzieci. Po polsku. Mam nadzieję, że będzie lubiła czytać.

Chciałabym, żeby polski dobrze jej się kojarzył. Słyszałam, że niektóre dzieci z mieszanych małżeństw nie chcą rozmawiać w drugim języku.

Czy ktoś z Was zna podobne sytuacje? Jakie macie doświadczenia z tym związane? Co o tym myślicie?


                   *************************************************


BTW


Kalina rzadko ma okazję widzieć długie włosy. Z oczywistych powodów. Ale wczoraj miała okazję zobaczyć takie cudo.
Oto jej reakcja:


                    

środa, 26 lutego 2014

Posmyraj mnie po włosach

Pierwsza po chemioterapii wizyta u fryzjera - bezcenna!
Przymierzam się do ściągnięcia czapki i czynię ku temu pierwsze kroki.

Byłam u fryzjera. Marzyłam o tym od roku. Żeby myć, czesać, balsamować włosy. A także, żeby mi je tak mąż posmyrał, pogłaskał i różnego tego typu pieszczoty porobił!
I mam, i robi, i balsamuję, i nawet chodzę do fryzjera :)

Choć jestem bardzo z tego powodu zadowolona, to jednak jest coś, co chyba potwierdza fakt, że oszalałam. Z radości chyba. Rozpędziłam się.

MALWINA - BLONDYNA!

Zawsze chciałam spróbować blondu. Więc kiedy, jak nie teraz. Jak mi urosną włosy na pół metra, będzie mi szkoda je wtedy ewentualnie "niszczyć".
Choć właściwie nadal uważam, że to absolutnie nieważne czy blond, czy czekolada, platyna czy czarne. Ani czy długie, krótkie, kręcone, rozdwojone, wysiwione .... Najważniejsze, żeby były. Bo we włosach człowiek wygląda tak zdrowo!

Poza tym... Ta fryzjerka trochę mi rozwaliła dzień. Dobrze jest wyjść do ludzi i z kimś pogadać, ale jak nie słuchałam tego narzekania, było mi znacznie lepiej.
Wszystko źle, cały świat "be".
-miasto za małe, - nie ma pracy po studiach, - a gdzie indziej to jest raj, - a w parku 20 lat temu było super, bo  drzewa były taaaaaakie ogromne i cień dawały, a teraz drzewa w parku to są do dupy, - a włosy ludzie sobie niszczą tymi prostownicami, - a kwiatki na balkonie usychają w lecie, bo przecież za gorąco!

Nie można tak ludziom truć! Godzina słuchania takiego paplania i żyć się odechciewa. Taki podły humor się udziela. Zła jestem, że trafiłam na kogoś, kto sieje negatywną energię.
Problemy, które miały niedawno dla mnie zerową wartość, właśnie mają u mnie + 1.
Bo za gorąco, bo nie pracuję w zawodzie, bo źle wyglądam w blondzie.

wtorek, 25 lutego 2014

Tikwenik


Tikwenik - to wspaniały zimowy deser z dynią, orzechami i cynamonem.
Świetny, bo to taki zdrowy wypiek. Przecież dynia to witaminowa bomba!
W Polsce niewiele osób ma pomysł, jak w kuchni ją wykorzystać. Wydaję mi się, że tikwenik byłby ciekawym pomysłem na nadchodzące polskie święto - tłusty czwartek.
Tu w Bułgarii zimową porą dynia króluje.
Tikwenik rules!


Na wstępie muszę zaznaczyć, że mistrzem kuchni to ja nie jestem. Umiem wprawdzie gotować, wcale chyba nieźle. Czasem nawet wyjdzie mi coś, z czego jestem dumna przez co najmniej tydzień i mniej więcej tyle czasu żądam od męża komplementów na temat mojego kulinarnego cudu. Ale te cuda zazwyczaj są przypadkowe.
Nie wiem, jak ludzie to robią, że gotując, przyrządzając jakieś danie, mają wokół siebie idealny porządek. Moja kuchnia zwykle jest wtedy nie do poznania....

Do rzeczy!


Do przygotowania tikwenika potrzebujemy:

* 1 opakowanie ciasta filo
(w Bułgarii skoczymy po nie do najbliższego sklepu, w Polsce do największego hipermarketu.)
* 1 kg dyni
* 3/4 szkl. cukru
* 0,5 szkl. orzechów włoskich
* cynamon
* olej
* cukier puder


I zabieramy się do roboty:

1. Obraną i pozbawioną wnętrza ( ! ) dynię ścieramy na tarce. Dodajemy cukier, cynamon (ja daję 10 g) i posiekane orzechy. Mieszamy składniki.

                                   
Łączę składniki


Mieszam

( Popijam sobie winko w międzyczasie )

2. Natłuszczamy olejem blachę do pieczenia. Nakładamy na pojedyncze płaty ciasta filo niewielką warstwę farszu i zawijamy. Uwaga - każdy płat ciasta powinien być nasmarowany cieniutką warstwą oleju. Chodzi o to, że ciasto nie może być suche.


ciasto filo

natłuszczam naczynie

natłuszczam ciasto
nakładam porcję farszu
zawijam


3. Układamy ruloniki dookoła.

Układam


i już prawie ułożyłam


4. Od góry znów smarujemy olejem. Bo na prawdę ciasto nie może być suche.


smaruję


5. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku aż się zarumieni.
U mnie to było 190 stopni i 25 min.

Piekę sobie i czekam i popijam!

6. Gdy tikwenik ostygnie, posypujemy go cukrem pudrem.


Gotowe!


* Myślę, że zamiast ciasta filo można użyć ciasta francuskiego. Wtedy pewnie pasowałoby wyłożyć naczynie jedną warstwą ciasta, dodać farsz i przykryć drugą częścią ciasta. Na brzegach zrobić fantazyjne warkocze.
CHYBA można :)! Bo tak jak mówiłam, mistrzem kuchni nie jestem, więc i przekonania co do tej opcji nie mam.... A i moje pichcenie nie jest profesjonalne, więc wszelkie uwagi przyjmuję z pokorą,

** A dynię można jeszcze inaczej zajadać. - Obrać, pozbawić wnętrza, pokroić na kawałki i te kawałki upiec do miękkości. Pod koniec pieczenia otworzyć piekarnik i posmarować kawałki od góry miodem. Po upieczeniu można ewentualnie jeszcze ciepłą posypać orzechami włoskimi.



Takie oto, między innymi, są smaki Bułgarii, które - jak już wiadomo - UWIELBIAM!





poniedziałek, 24 lutego 2014

**

Gdzie udaje się polonistka natychmiast po wizycie u ginekologa, który głosi jej cudowną nowinę, że owa polonistka dziecko nosi w łonie swym? I to wcale nie do końca takie polskie...
Oczywiście, że do księgarni. Najpierw kupiłam książkę pt. "Twoja ciąża tydzień po tygodniu" i dopiero po tych zakupach poczułam się przygotowana na ciążę.

Nie będę opisywać tu reakcji moich, cudzych, naszych, czyichś. Oczywiście, że my się cieszyliśmy. Przejdę od razu do przebiegu ciąży.

W Bułgarii, gdzie zawitałam już na stałe, gdzie zdecydowałam się urodzić dziecko i być przy swoim - wtedy już - mężu, chodziłam regularnie na kontrole do ginekologa. A raczej do kilku ginekologów.


Ginekolog nr 1, Haskowo
Musieliśmy wybrać lekarza w Bułgarii. Od razu wiadomo było, że tu w Swilengradzie nie będę rodzić, bo chcieliśmy, żebym była u lepszych specjalistów. Tak, tu w Swilengradzie takich brakuje.
Chodziliśmy do pewnej kobiety w Haskowo. Na starcie powiedziałam jej o cyście. Jej reakcja potwierdziła to, co mówił doktor w Polce.
 - Nic nie szkodzi. Będziesz miała cesarskie cięcie. Podczas porodu należy zrobić również operację cysty.
Robiłam regularne badania krwi. Doktorka była nadgorliwa. Poleciła mi zrobić badania na wirus cytomegalii. Co się okazało? Jak mogłoby by być inaczej... Mam cytomegalowirus. Zaledwie 1,5 ponad normę, ale mam.
Co to takiego? Dlaczego mówię, że była nadgorliwa? Nawet w mojej cudownej, wszystkomającej książce nie było słowa, na temat tego wirusa. Bo nie wszyscy ginekolodzy zlecają te badania. Dlatego, że jeśli masz ten wirus, to i tak nie możesz nic z nim zrobić. Nic nie poradzisz. Masz i będziesz mieć go już zawsze. I choć mi on mógłby zupełnie nie zaszkodzić, to ma straszliwe moce. Może zabić płód. Lub go upośledzić. Jaka była nasza reakcja, możecie sobie tylko wyobrazić.  Dlatego żałuję, że w ogóle zrobiłam to badanie. Oszczędziłabym sobie mnóstwo nerwów, które, jak wiadomo, kobietom w ciąży nie wróżą niczego dobrego.
Dowiedzieliśmy się właśnie, że nasze dziecko może urodzić się chore. O tym, jak bardzo, niech opowie sama Wikipedia:

"Do powikłań zakażenia noworodków wirusem CMV, które mogą się ewentualnie rozwinąć, należą: uogólnione zakażenie (czasami śmiertelne) z powiększeniem wątroby i śledziony (hepatosplenomegalia) i żółtaczkątrombocytopenianiedokrwistość hemolityczna, wysypka, utrata słuchu, zapalenie naczyniówki i siatkówki, a także zanik nerwu wzrokowego (w wyniku czego może dojść do osłabienia widzenia), zapalenie wątroby, płuc, opóźnienie umysłowe różnego stopnia, problemy z równowagą, mikrocefalia, zwapnienia okołokomorowe, wylewy wewnątrzczaszkowe."
A tak z ciekawości - czy w Polsce, lub w innych zakątkach świata wykonuje się badania na wirus cytomegalii? Czy lekarze zlecali Wam to badanie? Czy chcielibyście wiedzieć o nim, mając przy tym świadomość, że i tak nic nie da się zrobić?

Doktor nr 2, Haskowo
Zmieniliśmy lekarza. Ta kobieta mi się nie podobała. Straszyła mnie, za każdym razem, gdy do niej przyszliśmy, wyliczała co może się stać. To dobrze? Nie sądzę. Robiła mi badania i mówiła "Wszystko jest w porządku, płód rozwija się prawidłowo, ale mózg dopiero się rozwija. Jeszcze bardzo możliwe, że dziecko urodzi się upośledzone."
Doktor Petrov, do którego zaczęliśmy chodzić, miał zupełnie inne podejście i odrobinę się przy nim uspokoiłam. Mówił "Wszystko jest w porządku, dziecko rozwija się prawidłowo. Będziemy to stale śledzić, proszę się o nic nie martwić. Wszystko mamy pod kontrolą." Na moją cystę reagował tak samo:
 - Nic nie szkodzi. Będziesz miała cesarskie cięcie. Podczas porodu należy zrobić również operację cysty.

Doktor nr 3, Płowdiw
Do doktora Petrova chodziliśmy regularnie. Ale pojechaliśmy raz do Płowdiwu na badania. Płowdiw to duże miasto. Drugie, co do wielkości w Bułgarii. Tu znajduje się prywatna klinika ginekologiczna "Selena". Wszyscy chcą rodzić w "Selenie". Sami dobrzy specjaliści, profesjonalne podejście do pacjenta, obsługa prawie jak w hotelu. Też chciałam tu rodzić. Najpierw trzeba było zbadać teren i zapoznać się z lekarzem.
Doktor zrobił mi badanie. Zawsze, u każdego ginekologa, u którego byłam podczas ciąży, robiono mi USG 4D. Dzięki temu zarówno ten doktor, jak i każdy przed nim i każdy po nim widział wyraźnie, że mózg, kręgosłup, serce, nerki i wszystko rozwija się mojemu dziecku prawidłowo. Najwyraźniej naprawdę cytomegalowirus oszczędzi moje dziecko.
A jak ten profesjonalista zareagował na moją 4,5 cm cystę:
 - Nic nie szkodzi. Będziesz miała cesarskie cięcie. Podczas porodu należy zrobić również operację cysty.

Doktor nr 4, Swilengrad
Ta wizyta była przypadkowa. Zostałam do niej zmuszona.
Pominę fakt, że doktorka w swoim prywatnym swilengradzkim gabinecie, zażyczyła sobie, za badanie zapłacić prawie dwa razy więcej, niż jakikolwiek inny, 100 razy lepszy od niej doktor. Pominę fakt, że w gabinecie ginekologicznym śmierdziało papierosami a ona wcale się tym nie przejmowała. Nawet nie skryła leżącej na biurku popielniczki z petami.
Pominę fakt, że nie miała pojęcia, co to jest cytomegalia i na wieść o niej zaczęła mnie przestrzegać, bym trzymała się z dala od kotów. Nawet nie próbowałam jej oświecić, że cytomegalia to nie to samo, co toksoplazmoza.
Powiem tylko, jaki był wynik badania. Z dzieckiem jest wszystko w porządku. Rozwija się prawidłowo.

Co powiedziała, gdy powiedziałam jej, że na lewym jajniku mam 4, 5 cm cystę?
- Nic nie szkodzi. Będziesz miała cesarskie cięcie. Podczas porodu należy zrobić również operację cysty.

Doktor nr 5, Rzeszów
Szósty miesiąc ciąży. Musieliśmy pojechać do Polski. Bez osobistej wizyty w urzędach nie wyrobiłabym dokumentów z nowym nazwiskiem.
Poszliśmy też do ginekologa. Nie do tego samego, który kazał mi rozmawiać z testem ciążowym. Do innego.
Co powiedział ten doktor na wieść o mojej cyście? Tuż, przed badaniem powiedział oczywiście to, że to nic nie szkodzi, że będę miała cesarskie cięcie i że podczas porodu należy zrobić również operację cysty.
Super. Pięciu jednomyślnych lekarzy. Chyba można było uwierzyć, prawda? To chyba dość przekonujące.
A co powiedział ten doktor, gdy mnie zbadał i zobaczył cystę na własne oczy?
- Chwila, moment. Mówiła pani, że ona ma 4,5 cm.
- Tak, 2 tygodnie temu byliśmy na badaniu w Bułgarii. Miała wtedy 4,5 cm.
- Niestety. Ta torbiel zaczyna robić się niebezpieczna. W tej chwili ma 8 cm średnicy. To znaczy, że w ciągu dwóch tygodni podwoiła swoją objętość.
Nie musiał mi mówić, że to źle i że to wcale nie jest tak, że "to nic nie szkodzi", że ją mam.
Szkodzi.
Bardzo szkodzi.
Bardzo mi ona zaszkodziła.

W czasie ciąży byłam u 5 różnych lekarzy. Wirus cytomegalii skutecznie odwrócił uwagę od moich jajników. Choć każdy z lekarzy wiedział, że na lewym jajniku mam cystę. Każdy mówił, że nie jest ona dużym problemem. Każdy podawał tę samą prognozę.
Żaden nie zasugerował mi, że na lewym jajniku ja mam raka.

piątek, 21 lutego 2014

Przestań krzyczeć!



Zimą lubimy grać w gry planszowe. Niejeden długi wieczór spędzamy przy Eurobiznesie.
Któregoś razu Hristo miał dobrą passę. Byłam zła, że ciągle wygrywał. Tym razem chciałam wygrać za wszelką cenę. Zagroziłam mu:
- No to teraz zobaczysz! Leżysz i kwiczysz!

Zawsze wiem, gdy czegoś nie rozumie. Popatrzył na mnie dziwnie. Nie był do końca pewny, czy dobrze słyszy. Coś mu się chyba przesłyszało... Co to on będzie robił, gdy będzie tak obalony leżał?....

Minęło kilka tygodni i już dawno zapomnieliśmy o tym frazeologizmie. O coś się posprzeczaliśmy i musiałam wyładować złość.
- Malwinka, ale dlaczego ty na mnie tak KWICZYSZ??? - Zapytał.


Złość mi przeszła jak ręką odjął   :D


środa, 19 lutego 2014

*

Lato 2012. Wakacje w Bułgarii. Wtedy jeszcze "u chłopaka". Pamiętam, jak siedzieliśmy przed domem. Ja jadłam truskawki, a Hristo dłubał coś przy wiertarce.

- Zróbmy sobie dziecko. - Powiedział do mnie całkiem poważnie. Oczywiście, że go wyśmiałam. Bo przecież a) nie mam pracy, b) nie mamy gdzie mieszkać, c) nie jesteśmy zwykłą parą, jak każda inna. Tak poważnej decyzji nie powinniśmy podjąć od tak sobie. Nie jesteśmy jeszcze gotowi na dziecko.

- Malwinko, a czy kiedyś będziemy na nie gotowi? Ile czasu upłynie, zanim znajdziesz pracę, zanim coś zdecydujemy? My nigdy nie będziemy zwykłą parą. Czy to oznacza, że nigdy nie zdecydujemy się na dziecko?

Więcej nie musiał mnie przekonywać. Przecież o dziecku marzyłam od dawna. Zgodziłam się i uznałam za zupełnie nieistotne to, co podpowiadał rozum. Jeśli czegoś chcesz całym sercem, to gdy rozum się nie zgadza, czasami warto zrobić coś wbrew jego woli.
Zdecydowana większość ludzi powiedziałaby teraz, że to niemądre, że jesteśmy nieodpowiedzialni, szaleni. Może, ale ta szalona decyzja była najlepszą, jaką podjęliśmy w życiu.

Gdybym tego dnia powiedziała "nie", gdybyśmy wtedy nie zaczęli starań o dziecko, gdybyśmy odłożyli tę decyzję chociażby o jeden miesiąc później - już nigdy nie moglibyśmy zostać rodzicami. A Kaliny nie byłoby na świecie...

W sierpniu pojechaliśmy do Polski na wesele mojej przyjaciółki. Korzystając z pobytu w Polsce poszłam tam do ginekologa. Powiedziałam mu, że mam problem z okresem, że zawsze jest wprawdzie regularnie, ale trwa zaledwie kilka godzin. Nawet nie dzień, czy dwa, a tylko kilka godzin. Zapytał mnie - A co na to mówi test ciążowy?
Na to metaforyczne pytanie odpowiedziałam jego językiem:
- Nie rozmawiałam jeszcze z testem ciążowym. Szczerze mam nadzieję, że to pan za chwilę ogłosi mi radosną nowinę. Mam nadzieję, że jestem w ciąży, bo od trzech tygodni o to się staram.

Doktor faktycznie miał dla mnie nowinę, ale zupełnie nie taką, jakiej oczekiwałam.
- Niestety, nie jest pani w ciąży. W dodatku jest problem, który w tym przeszkadza. Na lewym jajniku jest cysta wielkości 4,5 cm. To znaczy, że ten jajnik jest "nieczynny" i Pani szanse na dziecko maleją o połowę. Będzie trudno zajść w ciążę, ale mimo to proszę próbować. Ciąża bywa czasami lekarstwem na cystę. Póki co muszę skierować panią na operację. Torbiel trzeba usunąć.

Zamurowało mnie. Pierwszy raz w życiu na coś choruję, pierwszy raz w życiu mam iść do szpitala. W dodatku muszę zostać tu w Polsce i znowu z Hristo musimy na siebie czekać. Przecież nie tak to miało być.

Nie zaprzestaliśmy jednak starań o dziecko. Hristowi skończył się urlop i musiał wrócić do Bułgarii. Obiecałam, że jak tylko dojdę do siebie po zabiegu, to przyjadę do niego. Musiałam najpierw przyjąć szczepienia na żółtaczkę, bez których nie przyjmą mnie na oddział i nie zrobią mi operacji. Szczepionki te przyjmuje się w pewnych odstępach czasowych, więc zapowiadało się na dłuższy pobyt w Polsce...

Ja i Hristo znowu byliśmy oddzielnie. Pisaliśmy do siebie smsy, rozmawialiśmy na skype. Termin operacji się zbliżał, a ja miałam przeczucie! Nie robiłam przecież testów ciążowych, ale coś mnie tknęło, żeby tym razem zrobić. Wynik - dwie kreski. Zamurowało mnie znów. Tylko tym razem pozytywnie.

Udałam się do doktora i znów przemówiłam w jego języku:
- Panie doktorze, test ciążowy mówi mi, że będę mamą. I drugi test ciążowy mówi to samo, i trzeci też. Skoro wszystkie trzy są tak zgodne, czy mógłby pan potwierdzić ich wersję?
Powiedział mi, że jeśli faktycznie tak jest, to mam wielkie szczęście. Nawet użył takich słów, że trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Badanie ginekologiczne potwierdziło ten fakt.
Będę mamą. Jestem w ciąży. Powtarzałam sobie to 100 razy na minutę. Super, udało się, naprawdę jestem w ciąży!

Więc co teraz? Doktor powiedział, że nie ma się czym martwić. Będę rodzić poprzez cesarskie cięcie i wówczas podczas operacji usuną mi też cystę. A cysta w niczym ciąży nie zagrozi. Jestem w cudownym położeniu.

Na koniec powiedział mi jeszcze:
- Bardzo rzadko spotykam coś takiego. Kobieta z cystą i endometriozą tak szybko zachodzi w ciążę. Nie wierzyłem w to, że się pani uda. Jak to pani zrobiła?

Retoryczne pytanie, przecież nie będę mu opowiadać, jak się robi dzieci...






poniedziałek, 17 lutego 2014

Rak. Początek historii.


Nie jesteśmy wszyscy piękni.
Nie wszyscy wyglądamy tak, jakbyśmy tego chcieli.
Nie jesteśmy wszyscy bogaci.
Nie wszyscy możemy sobie pozwalać na wycieczki zagraniczne i drogie gadżety.
Nie jesteśmy wszyscy mądrzy.
Nie wszyscy sypiemy jak z rękawa błyskotliwymi wypowiedziami, nie wszyscy mamy coś do powiedzenia w polityce i nie z każdym można porozmawiać o sztuce.

Nie potrzebuję być piękna, bogata, ani mądra. Chcę być ZDROWA.

Nie jesteśmy wszyscy zdrowi.

Są sprawy, o których się nie mówi. Chorych ludzi omija się często szerokim łukiem, nie patrzy się nawet w ich kierunku. Ludzie nie mają pojęcia, jak zachowywać się przy kimś śmiertelnie chorym.
Wiem coś o tym. Było mi bardzo przykro, gdy część moich przyjaciół na wieść o tym, że mam raka, przestało utrzymywać ze mną kontakt.
Wiem, rozumiem i nie mam nikomu tego za złe. Bo i nie wszyscy jesteśmy odważni. Niektórzy po prostu nie wiedzą, jak zachować się w takiej sytuacji i się wycofują.

Dlatego chcę opowiedzieć moją historię.
Bo prócz tego świata, który na co dzień bywa piękny, kolorowy, czasami nudny i frustrujący, istnieje też świat, który jest po prostu ZŁY. Zły, niedobry i niesprawiedliwy.
A o tym się nie mówi.
Gdy widzisz na ulicy ciężko chore dziecko, niepełnosprawne, odwracasz wzrok, prawda?
Gdy spotykasz dojrzałego mężczyznę, któremu na przykład brakuje kilku palców u dłoni, spojrzysz raz i pewnie będzie cię korciło, żeby znów to zrobić.
Gdy zobaczysz dziewczynę w chustce na głowie, bez brwi i rzęs, bladą jak ściana, będziesz patrzeć, ale tylko ukradkiem, prawda?

Wszyscy sobie zdają sprawę z istnienia chorych ludzi na świecie, ale dla własnej wygody lepiej jest ich omijać.
I choć o tym się nie mówi, to ja jednak Wam o tym opowiem.




Dostałam niesamowitą lekcję od życia. Dziś jestem zdrowa, ale nie zapomnę nigdy tego, przez co przeszłam.
Chcę spisać tę opowieść, żeby móc do niej wracać, bo w wielu epizodach, które mi się przydarzyły, przewija się jedno motto. Nie chcę nigdy o tym zapomnieć i jeśli Bóg skazał mnie na to cierpienie, to chyba nie po to, żebym to puściła w niepamięć, ale żebym wyciągnęła z tego cudowną lekcję.
DOCENIAJ TO, CO MASZ.
Tego się nauczyłam, a tym, którzy razem ze mną przejdą przez tę literacką historię, życzę, by przewodnia myśl mojej opowieści zostawiła w nich niezapomniany ślad.

Nie miejcie mi za złe, że prowadząc bloga o Bułgarii, wplotę tu osobiste przeżycia. Bardzo osobiste. Ale jak sam tytuł wskazuje, blog ten to moje losy w Bułgarii.
Życie każdego z was toczyło się własnym torem. Chodziliście do pracy, na studia, zajmowaliście się domem i dziećmi. Mijały dni za dniem. A tymczasem w Bułgarii pewna Polka walczyła o to, by móc kiedyś tak jak Wy - chodzić do pracy, zajmować się domem i dzieckiem. By żyć i przestać umierać.

                                           



piątek, 14 lutego 2014

14 lutego - Święto wina


Dziś w Bułgarii obchodzi się święto wina, tzw. Trifon Zarezan.

14 lutego to nie tylko święto wszystkich zakochanych.
Bułgarzy lubują się w dobrym winie, więc nie dziwi mnie, że akurat dziś przypada to święto. Choć z Walentynkami nie ma ono nic wspólnego. No może jedynie to, że cudownie byłoby spędzić ten dzień z ukochaną osobą i delektować się przy tym lampką wina.

Podoba mi się to, że Bułgarzy utrzymują stale swoje tradycje. Jak świętuje się po dziś dzień w Bułgarii? 

* Święto musi mieć swojego króla. Wybierany jest on przez mieszkańców danej miejscowości i zostaje nim mężczyzna, który posiada urodzajną winnicę. 

* W Polsce topi się Marzannę, a w Bułgarii o nadchodzącej wiośnie przypomina symboliczne podcięcie winorośli. 

* Hodowcy winorośli zaczynają świętowanie od uczestnictwa w specjalnej liturgii w cerkwi, po czym udają się kilkuosobowymi grupkami na swoje winnice. W innych przypadkach, w mniejszych miejscowościach pop udaje się na winnice razem z uczestnikami i tam dokonuje poświęcenia roślin.

* Na miejscu odbywa się symboliczny poczęstunek pitą.

* Każdy hodowca udaje się do krzewu znajdującego się na środku lub na rogu swojej winnicy i odcina z niego kilka pędów. Odcięte gałązki koniecznie należy podlać winem, ażeby rośliny wiedziały, że mają rodzić winogrono na wino. 

* Winorośl trzeba także poświęcić wodą święconą, aby uchronić ją przed nieurodzajem.

* Obcięte gałązki trzeba przynieść do domu i zostawić w jakimś szczególnym miejscu.

* Całą ceremonię kończy się wspólnym biesiadowaniem. 



Coś mi to przypomina.... Hmmm... DIONIZJE ? :)


Bułgarskie dziewczęta w narodowych strojach częstują pitą uczestników biesiady.



Wino, wineczko!





Podcinanie winorośli





Dziewczyna polewa białym winem miejsce po odciętej gałązce winorośli, rodzącej białe winogrona.



Wspólne biesiadowanie





Zdjęcia pochodzą ze strony www.vesti.bg




A mi pozostaje życzyć wszystkim ludziom na świecie, niezależnie od płci i narodowości

DUŻO MIŁOŚCI,

bo potrzebna jest do życia równie bardzo, jak powietrze.




niedziela, 9 lutego 2014

Kto Twoich smaków raz skosztuje, w nich się natychmiast zakochuje


Nie wierzycie mi?
Jeśli nie mieliście okazji jadać w Bułgarii, to musicie wierzyć mi na słowo :) Jedzenie w Bułgarii to niebo dla podniebienia.

  1. Uwielbiam to, że jada się tu zgodnie z tym, co dają pory roku. Latem jada się chłodniki i soczyste sałatki warzywne. Zimą piecze się dynię lub przyrządza świetne potrawy np. z pora. Porów nawet nie sprzedaje się tu pojedynczo, a zawsze w wiązance kilku sztuk. To wspaniałe, jak dobrze Bułgarzy potrafią wykorzystać to, co daje natura.

                                             
  2. Uwielbiam smak super świeżych owoców i warzyw. Latem królują brzoskwinie i morele, a moje ulubione, zimowe smaki to hurma, granat i kiwi! Prosto z drzewa :D
  3. Uwielbiam ryby! Bo złowione, wypatroszone, przyrządzone przez mojego męża, więc w taki obiad włożono tyle serca, że trudno byłoby go nie uwielbiać! A i te ze sklepu również uwielbiam, bo zdrowe i smaczne.                                                
         
  4. Uwielbiam grilla, bez którego tutaj trudno się obejść. Często mięso na obiad przyrządza się na grillu lub piecze, a to przecież milion razy lepsze, niż nasze polskie smażone kotlety schabowe czy mielone.                                                                                    
       
  5. Uwielbiam, kocham i wznoszę pod niebiosa wszelkie wypieki z ciasta filo. Ciasto to można kupić tu wszędzie, w każdym, nawet najmniejszym wiejskim sklepiku. Bo wszyscy w domu często robię banicę, czy tikwenik.
    Dla tych, którzy nie wiedzą, o czym mówię, już wyjaśniam. Banica to ciasto francuskie z serem krowim, lub owczym. A tikwenik to to samo ciasto ze słodkim farszem z dyni, orzechów, cynamonu.
    Cisto filo to cieniutkie płaty ciasta francuskiego. Rozprasowane, cienkie i delikatne.
  6. Uwielbiam migdały! Frajda, gdy zrywam je z drzewa jeszcze w skorupce i dobieram się do orzeszka. No co? Frajda, jak nic! :D            
  7. Uwielbiam ser feta, który w mojej lodówce musi być i jest zawsze!
  8. Uwielbiam ljutenicę - pastę z papryki i pomidorów.  Obiecuję mężowi, że nauczę się gotować po bułgarsku i faktycznie wiele rzeczy mi wychodzi. Oznajmiłam mu jednak, że ljutenica to dla mnie prawdziwe wyzwanie i wcale mu nie obiecuję, że nauczę się ją przyrządzać. Ta ze sklepu przecież też jest świetna.
  9. Podoba mi się sposób, w jaki się tu je. Lekkie śniadanie, później obiad dosyć wcześnie, około 12. A wieczorem kolacja, która jest powtórzeniem obiadu. Nie ma mowy o kanapkach z herbatką. Ma być prawdziwe danie. Tak więc zdarza mi się nieraz gotować 2x dziennie, czego nie uwielbiam...
    Ale te kolacje podobają mi się bardzo, bo towarzyszy im lampka wina. Jada się bardzo powoli i spokojnie.
    Mała anegdotka:
    Kiedy przyjechałam do Bułgarii po raz pierwszy, nie wiedziałam jeszcze o tych zwyczajach. Pamiętam, że po ciężkiej podróży byłam potwornie zmęczona i straszliwie głodna. Zapoznałam się z obecną teściową i marzyłam o tym, żeby ona wreszcie przestała się do mnie uśmiechać i mówić do mnie w niezrozumiałym języku, tylko podała jedzenie :D A gdy się ono wreszcie pojawiło na stole, zjadłam je w try miga. Jak już mój talerz był pusty to zorientowałam się, że nikt inny nie zjadł ani 1/5 swojej porcji.
    Teraz już się tak nie rozpędzam, nauczyłam się delektować jedzeniem.
  10. Zachęcam Was do obejrzenia filmiku o tym, jak smakuje Bułgaria.
    http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/jak-smakuje-bulgaria,7075.html
    O bułgarskiej kuchni opowiada Hubert Urbański, który jest w połowie Bułgarem. Jego matka to Bułgarka.



    Uwielbiam jeszcze wiele, wiele innych bułgarskich pyszności, o których obiecuję jeszcze nieraz Wam opowiedzieć. Czasem podzielę się też przepisem na coś pysznego.

    I wybaczcie, że ten post zabrzmiał niemal jak erotyk, ale inaczej o bułgarskiej kuchni nie umiem się wypowiadać, jak tylko wzdychając do niej i wielbiąc jej smaki.


niedziela, 2 lutego 2014

Polskie ślady w Bułgarii cz. III

i ostatnia, żeby Was nie zanudzić :)



  • Polskie produkty


Bułgaria to nie zachód Europy. Tutaj nie słyszy się wciąż na ulicach polskiego języka i nie można skoczyć do polskiego sklepu po polski chleb, czy kiełbasę. Tak bywa w Anglii, Holandii, czy Irlandii, ale w tu mogę o polskich chlebie jedynie marzyć. I marzę, podobnie jak o żurku, czy serkach homogenizowanych.
Póki co cieszę się tym, co mam, co udaje mi się tu wyhaczyć. Każda rzecz, którą tu spotykam, a wyprodukowana została w Polsce, bardzo mnie cieszy i przybliża mnie do Polski.
W sklepach RTV są Zelmerowskie sprzęty.
Pieczarki w Penny Market ZAWSZE widziałam z podpisem "Wyprodukowane w Polsce". Inne spożywcze artykuły również się zdarzają - ser topiony, margaryna do wypieków, ciastka, krakersy, jaja, gerberki dla dzieci. W Lidlu kupiłam raz ser biały, w Bułgarii znany pod nazwą "izwara", a gdy przyniosłam go do domu, przyglądnęłam się etykiecie i znów zobaczyłam cudowny napis "wyprodukowany w Polsce". Wróciłam się do sklepu i kupiłam sera jeszcze więcej. Zrobiłam sernik z makiem, który stał się moim czołowym kulinarnym popisem. Teraz gdy spodziewamy się gości Hristo życzy sobie, żebym zrobiła dla nich sernik, a ja mam zamrażalnik wypchany polską "izwarą".
Kiedyś nawet jeden kolega podarował mi kiełbasę krakowską nie z Krakowa.

                         

Cieszę się wszystkim, co polskie i wciąż tych rzeczy wypatruję.


  • Zamach na papieża

Nie mam wątpliwości, że wszyscy kojarzą film "Karol - człowiek, który został papieżem". A zatem kojarzyć też muszą tego niedobrego pana, który naszemu Karolowi tak dokuczał.
zdjęcie z internetu
UB-eka Juliana Korba grał jeden z najlepszych bułgarskich aktorów Hristo Shopov. Podziwiam go za rolę w tym filmie i za doskonałe władanie polskim językiem. Zastanawiam się nawet, czy mоże ma ona polskie korzenie, że tak świetnie, bez żadnego akcentu posługiwał się polskim językiem. Nigdzie nie znalazłam informacji na ten temat i jeśli faktycznie takich korzeni nie ma, nie uczył się polskiego, to mój podziw jest jeszcze większy. Z drugiej strony to nie powinno dziwić, że dobry aktor potrafi zagrać każdego i  w każdym języku. A z resztą, co ja mogę o tym wiedzieć...
Hristo Shopov znany jest nie tylko w Bułgarii, ale także poza jej granicami. Grywa również w zagranicznych produkcjach. Na przykład w "Pasji" grał Poncjusza Piłata, a w filmie "Fałszywa tożsamość" wystąpił opok Polki, Izy Miko.

Wspominam o tym filmie, bo Jan Paweł II jest tu postacią, która łączy go z tym, co chcę powiedzieć. Na ten temat pasowałoby pisać ostrożnie, więc tak też zrobię. W zamachu na papieża 13 maja 1981 roku  odnaleźć można bułgarski ślad. Do papieża strzelał turecki zamachowiec Ali Agca, a o związku Bułgarii z tym wydarzeniem pisze Jan E. Herold w książce "Bułgaria. Roztrwoniony dar Boga":

     "...Agca, który wyrastał w slamsach centralnej Turcji, wydał 50 tysięcy dolarów na wielką podróż po Europie, w miarę możliwości trzymając się z daleka od Włoch i Bułgarii przed swym przyjazdem do Rzymu, gdzie Antonow i dwaj inni Bułgarzy zorganizowali mu pobyt zawieźli na plac św. Piotra w dniu, kiedy strzelał do papieża. Agca został aresztowany na miejscu, natychmiast po wystrzale pistletu. Policja rzekomo znalazła przy nim pięć numerów telefonicznych: dwa do Ambasady Bułgarskiej w Rzymie; jeden do bułgarskiego konsulatu; jeszcze jeden do placówki Balkan Airlines; zaś ostatni - zastrzeżony numer - do mieszkania Todora Ajwazowa, urzędnika ambasady bułgarskiej."

Czy służby specjalne Bułgarii faktycznie działały na zlecenie władz ZSRR i miały związek z zamachem na papieża, tego nie wiadomo. Na ten temat istnieje druga teoria. Według niej za zamach odpowiedzialna była turecka (wyłącznie turecka) organizacja terrorystyczna Szare Wilki, której Ali Agca był członkiem.

Więcej na ten temat przeczytać można we wspomnianej książce, z której pochodzi powyższy cytat.


  • Rynek nieruchomości

W Bułgarii stale rozbudowują się nowe kompleksy apartamentowców i osiedla domków. Plaże, pola golfowe, przystanie jachtowe - dla niektórych raj na ziemi.
Wielu Polaków uważa Bułgarię za dobre miejsce do inwestycji. Ceny mieszkań nad morzem stale rosną, więc co za tym idzie, rośnie wartość mieszkania, w które się inwestuje. I to jest jedyny powód, dla którego czasem żal mi, że nie mieszkam nad morzem. Miałabym wtedy polskich sąsiadów, chociażby tylko na wakacjach.

źródło - http://hiperogloszenia.pl/x-pl/inz/95/95757-apartament-w-bulgarii-sloneczny-brzeg-tanio-1.jpg


Tu obejrzeć można ciekawy filmik na ten temat - http://www.ilspoland.pl/pl/video.php



Poczytaj również:
Polskie ślady w Bułgarii cz. I
Polskie ślady w Bułgarii cz. II